Pochylmy się nad prawicowym umysłem. Nad tym, co myślą prawicowi politycy i publicyści. Otóż centralne miejsce stanowi niezgoda na rządy Donalda Tuska. Niezgoda szczera i głęboka. Jej powodów jest wiele.
Po pierwsze, rząd Tuska uosabia to, czym prawica najbardziej się brzydzi. A zatem politykę minimalistyczną, pozbawioną ambicji, biernie dostosowującą się do realiów. Tymczasem prawica szczerze wierzy, że możliwa jest polityka wielkich wyzwań i wielkich celów. Tusk ze swoim prozaicznym projektem i asekuracyjnym stylem jest obiektem autentycznej pogardy. Prawica widzi w nim nie władcę, ale sługę pokornie czapkującego wyborcom. Nie rozumie, jak można zgromadzić tak dużo władzy, a potem nie mieć odwagi, aby z niej korzystać.
Drugim powodem niechęci jest entuzjazm, jaki wzbudziły rządy Tuska. Ku zdumieniu prawicy jego atrapa polityki powszechnie się spodobała. W odpowiedzi na awanturniczy rozmach IV RP, z jej obietnicą przyszłego sukcesu, lider PO ogłosił, że nie ma potrzeby gonić za sukcesem. Bo ten już się dokonał. Polska już jest dostatnia, Polska już jest bezpieczna. A Polacy w to uwierzyli. Czujność, jaką w Polakach przez wieki rodziła kruchość naszej państwowości, nasza wielka egzystencjalna nieufność nagle wyparowała. W pięć lat – tak brzmi prawicowe oskarżenie – Tusk zamienił Polaków w lemingi, bezmyślne istoty pozbawione instynktu przetrwania.
To prowadzi do pretensji trzeciej, do poczucia, że Tusk na trwałe zmienił polską politykę. Rządy Platformy nie są postrzegane jako ruch politycznego wahadła, po którym wszystko wróci do dawnego stanu.