Piotr Pytlakowski: – Z prac powstałej w grudniu 2007 r. komisji wciąż niewiele wynika…
Marek Wójcik: – Żadna komisja śledcza w takim stopniu nie musiała zagłębiać się w akta dostępne wyłącznie w kancelariach tajnych. Ja też spędziłem dużo czasu nad zgłębianiem akt. Tyle było tam nagromadzonych złych decyzji i wątpliwych moralnie pretekstów. Im więcej stron przeczytałem, tym większe czułem emocje.
Co wzbudziło największe?
Jak wiadomo, po śmierci Barbary Blidy sprawę powierzono prokuraturze w Łodzi. Miała ona zbadać możliwość popełnienia przestępstwa przez prokuratorów i funkcjonariuszy ABW z Katowic, śledzących wcześniej tzw. aferę korupcyjną, w którą zaangażowana miała być pani Blida. Lektura zeznań katowickich funkcjonariuszy uzmysłowiła mi, że ich relacje w wielu momentach się wykluczają i nie zgadzają z opisem zdarzeń zawartym w innych aktach tej sprawy.
Kłamali?
To powinna ocenić prokuratura. Odebrałem to w ten sposób, że próbowali się wybielać. Pojawia się jednak pytanie o kryteria, jakimi posługiwali się prokuratorzy z Łodzi, przesłuchując świadków i potem umarzając sprawę. Dlaczego zeznania katowickich prokuratorów zostały objęte tylko zakazem upubliczniania, a inaczej potraktowano polityków? Zeznania Jarosława Kaczyńskiego czy Zbigniewa Ziobry objęto klauzulą tajności.
Czy treść zeznań polityków lub prokuratorów uzasadniała tajność?
Absolutnie nie. Kuchnia polityczna, ujawniona w zeznaniach Kaczyńskiego i Ziobry, nie podlega przecież ochronie.