20 marca 1950 r. w warszawskim Muzeum Narodowym otwarto I Ogólnopolską Wystawę Plastyki – inną niż te, które wcześniej w owym gmachu oglądaliśmy. Zostałem na nią zaprowadzony wraz z innymi uczniami klas maturalnych mojego liceum. Zobaczyliśmy na niej przysadziste postacie ze sztandarami, młotami, traktorami, snopkami zboża, zastygłych w teatralnym geście murarzy z kielniami w dłoniach.
Zapamiętałem hożą, bosą dziewuchę, wymownie drwiącą z siwego wieśniaka – ona była przodownicą pracy, on najwyraźniej kimś zacofanym, kto zasłużył na publiczną wzgardę i upokorzenie. Wystawa stanowiła brzydką, przygnębiającą mieszaninę patosu, złości i fałszu. W ten sposób objawił się w Polsce socrealizm.
Artyści to psy, pisarze to hieny
Hasło do rozpoczęcia ofensywy ideologicznej padło dwa lata wcześniej – na Światowym Kongresie Intelektualistów w Obronie Pokoju we Wrocławiu w sierpniu 1948 r. Szef delegacji radzieckiej, pisarz Aleksander Fadiejew, już w pierwszym przemówieniu bluznął stekiem obelg pod adresem zachodnich imperialistów oraz artystów i pisarzy, którzy są ich „psami łańcuchowymi”. Z wystąpienia tego najmocniej zapamiętano zdanie: „Gdyby szakale mogły nauczyć się pisać na maszynie, gdyby hieny umiały władać piórem, to, co by tworzyły, przypominałoby z pewnością książki Millerów, Eliotów, Malraux i innych Sartre’ów”.
Przed rozpoczęciem obrad delegaci radzieccy uprzedzili organizatora Kongresu Jerzego Borejszę, że „mają do przeprowadzenia kroki trudne i niezbędne”. Okazało się, że przysłano ich, by zaczęli wojnę.