Można się spodziewać, że będzie wesoło. Jakie jednak będą decyzje jury, pracującego w tym roku w międzynarodowym składzie, komu wręczone zostaną Złote Lwy, których ryk już słychać? Niewykluczone, że pewne rozstrzygnięcia mogą nas zaskoczyć, lecz trudno sobie wyobrazić, aby w końcowym werdykcie nie znalazły się tytuły najbardziej chwalone przez krytyków i gości festiwalowych.
Jeszcze przed inauguracją festiwalu mówiło się, że wygrał na pewno Wojciech Smarzowski, choć jury jeszcze o tym nie wie. Mam nadzieję, że teraz już wie. „Róża z Mazur” jest bez wątpienia najlepszym filmem tego konkursu, o czym zwykli widzowie będą mogli się przekonać niestety dopiero w styczniu przyszłego roku, kiedy obraz trafi do dystrybucji (termin związany jest z planowanym startem filmu na festiwalu w Berlinie). Warto poczekać. Smarzowski, twórca „Wesela” i „Domu złego” po raz pierwszy nie jest autorem scenariusza (napisał go Michał Szczerbic), ale już po obejrzeniu kilku sekwencji nie mamy wątpliwości, że to jego kino. Najzwięźlej można by powiedzieć, że „Róża z Mazur” to film o gwałcie. O gwałcie na ciele i na duszy, ale i na krainie, jaką są Mazury. Autochtoni w 1945 r, traktowani są jako obcy i gorsi. Nie tylko przez Rosjan, ale i przez Polaków. Jedną z nich jest tytułowa Róża Kwiatkowska, do której domu trafia Polak Tadeusz, mężczyzna po ciężkich przejściach, AK-owiec niemający zamiaru współpracować z nową władzą. Sam będąc ściganym, próbuje pomóc kobiecie narażonej ciągle na niebezpieczeństwo. To mocny, brutalny film, ale nie mógł być inny. Sceny zbiorowych gwałtów na długo pozostaną w pamięci, nie dadzą nam spokoju. To tak tworzyła się historia.
Ale ten drastyczny, pełen brutalności film opowiada zarazem o delikatnej i czułej miłości, o potrzebie nadziei w każdych czasach.