W najnowszym kinie azjatyckim widać chęć rozliczenia się z historią, którą w tamtym regionie cechowało wyjątkowe bestialstwo i zakłamanie. W programie największego azjatyckiego festiwalu filmowego w południowokoreańskim porcie Busan przemoc występowała w każdej możliwej postaci.
Kino Dalekiego Wschodu zawsze kojarzono z agresją, czego jaskrawym przykładem filmy sztuk walki. W rozliczeniach z historią, dominującym aktualnie nurcie, najłagodniejszą formą ekranowej przemocy było pokazywanie na rozmaite sposoby uśmiercania jednostki. Najbardziej ekstremalną – eksterminacji całego narodu. Ale nawet przy tak bolesnych tematach jak bratobójcza wojna domowa w Korei („The Front Line”) czy inwazja Mandżurów w XVII stuleciu na Półwysep Koreański, która pochłonęła pół miliona ofiar („War of the Arrows”), krew i zabijanie zostały podniesione do rangi poezji. Brutalne zachowania, wojenne okrucieństwo mają niewyobrażalną siłę wyrazu i tak piękną plastyczną oprawę, że nawet kontemplowanie odcinanych głów i rozpruwanych brzuchów graniczy z perwersyjną przyjemnością.
W sztuce Azji poszukujemy odmienności, „innego”, inspirujących tematów i stylów, które z europejskiej perspektywy wyglądają na trudne do wyobrażenia. Ta pogoń trwa już 60 lat. Pierwsze filmy z Japonii, kiedy zaczynały docierać do Europy, budziły wielkie zdumienie. Wszystko w nich było inne, szokujące, niespotykane w naszej kulturze. Oglądanie „Rashomona” przypominało chodzenie po obcej, nieznanej planecie. A jednak wstrząs wywołany ich pojawieniem się doprowadził do narodzin francuskiej nowej fali. Jak jest dzisiaj?
Besson w Busan
Globalizacja zmieniła nasze rozumienie innego. Trudniej już zdefiniować, co w przeciwieństwie do tamtej sztuki uchodzi za „nasze”.