I nie jest to jego debiut literacki, wcześniej była powieść „Potwór i panna”, którą opublikował pod pseudonimem Julian Rebes. „Noc” nie jest ani horrorem, ani powieścią sensacyjną, to właściwie gorzka komedia o traumie. Jeśli już szukać pokrewieństw, to znajdziemy je w kinie Tarantino. Warszawa jest wielkim cmentarzem, o czym w literaturze pisano, ale zazwyczaj w tonie poważnym. Ostachowicz poważny nie jest. Bohater razem ze swoją dziewczyną mieszka na warszawskim Muranowie, w dzielnicy zbudowanej na gruzach getta. Wielu warszawiaków myśli, że nie da się bezkarnie żyć w takim miejscu, i rzeczywiście przez otwartą klapę w piwnicy pewnego dnia wychodzą martwi Żydzi w podartych jesionkach. Lawinę zdarzeń uruchamia przedmiot – srebrne serce skradzione Żydom, od którego zależy ich powodzenie lub klęska. Ten przedmiot magiczny wprowadza wątki rodem z fantasy, które – podobnie jak konwencja horroru – są sparodiowane. Bo oto Żydzi zapełniają warszawskie ulice, w pewnym momencie jest ich więcej niż żywych. Najchętniej spędzają czas w centrum handlowym Arkadia.
Bohater staje się ich opiekunem, zaczyna nawet myśleć „moi” Żydzi (tak jak bohater filmu Agnieszki Holland). Bojownicy i cywile po latach spędzonych w ziemi po raz pierwszy jedzą ciastka i bardzo podoba im się kapitalizm i konsumpcja – w tym momencie czytelnik przypomina sobie o profesji autora książki. Spełniona fantazja o powrocie Żydów oczywiście ma też i drugą stronę. Budzą się siły zła, pojawia się sam szatan i błyskawicznie organizuje Polaków do walki z trupami, które rozsiewają zarazę. To w Arkadii rozegra się ostateczna walka, która jednak nie jest po prostu walką dobra ze złem.
Czasem mamy wrażenie, że to nie powieść, ale gra komputerowa, tak wiele (zbyt wiele?