Czemu koncertuje w ojczyźnie tak rzadko? To pytanie jest przedmiotem licznych spekulacji.
I próżno tłumaczyć, że nie jest na Polskę obrażony. Przecież nie tylko tu zdarza mu się odwoływać koncerty. Kiedy stwierdza, że coś nie pasuje do jego artystycznych zamierzeń, bez wahania z tego rezygnuje. A świat i tak uznaje go za jednego z największych pianistów dzisiejszej doby. No tak, mówią w kraju, ale i my chcielibyśmy coś z tego mieć. Przecież to nasze dobro narodowe. A im rzadziej się w Polsce pojawia, tym większe niezdrowe sensacje. I kółko się zamyka.
Uczeń
Dobro narodowe przyszło na świat na Śląsku, gdzie tradycje domowego muzykowania były wówczas jeszcze żywe. Ojciec pianisty Marian Zimerman był inżynierem (pracował w Zakładach Mechanicznych w Gliwicach, gdzie 27 maja 1963 r. niespełna siedmioletni Krystian wystąpił po raz pierwszy w życiu), ale grał też na fortepianie, akordeonie i trąbce. W domu uprawiano kameralistykę. Talent chłopca odkryto wcześnie; ojciec zaczął go uczyć jako pięciolatka. Potem, aż do ukończenia studiów, Krystian był uczniem prof. Andrzeja Jasińskiego.
„Drogi Krystianie! To wielka satysfakcja i radość dla nas wszystkich w tym odświętnym dniu gościć cię w murach Akademii, które przekroczyłeś pierwszy raz jako niespełna siedmioletni chłopczyk”– powiedział wzruszony profesor w 2005 r. w laudacji na uroczystości nadania Zimermanowi doktoratu honoris causa katowickiej uczelni. Profesor przypomniał, że jego wychowanek grywał też na organach, często odwiedzał pracownię korektora fortepianów Jerzego Kozaka, zgłębiając tajniki budowy instrumentu, a pod koniec liceum zademonstrował niemałe zdolności aktorskie, grając Papkina we fragmencie „Zemsty”.