Na swoim przeklętym miejscu
Rozmowa z Markiem Kondratem na 60. urodziny
Martyna Bunda: – W przyszłym tygodniu pański jubileusz. A pan jest smutny.
Marek Kondrat: – Dałem wywiad do pewnego popularnego tytułu i z aktorskiej próżności nie wziąłem pod uwagę, co stanie się, gdy ruszy machina reklamowa. Oraz co z takim wyznaniem będą mogły zrobić tabloidy.
Napisali, że jest pan w depresji.
Jestem smutny, ale to nie depresja. Znalazłem się teraz w tym okresie życia, gdy po raz pierwszy w życiu czuję się idealnie na swoim miejscu. Więc depresja mi nie grozi.
Odszedł pan z zawodu, z aktorstwa. Odmówił pan zagrania u Marka Koterskiego, choć z waszej współpracy artystycznej wychodziły dotąd najlepsze rzeczy. Ważne także dla pana.
Odszedłem z aktorstwa, ale to nie znaczy, że poszedłem na emeryturę. Pracuję, nawet sporo. Wstaję rano, siadam na łączach, bo moi kontrahenci od wina są rozsiani po świecie. Zżymam się na sprawy praktyczne. I w tym moim drugim zawodzie znalazłem pewien rodzaj szczególnej wiedzy o życiu i o samym sobie. Szanuję czas wolny – pusty, niezagospodarowany. Lubię tę wolną przestrzeń. Ale mam go o tyle, o ile.
Co to za wiedza o sobie?
Ludzie, od których kupuję wino, to ludzie osiadli od wielu pokoleń w tych samych miejscach. Patrzę, jak żyją, bez potrzeby błądzenia po świecie, w poczuciu, że on jest wielki i potężny, i za każdym załomem kryje się coś nowego. Na przykład: jadamy razem śniadania, bo po tylu latach to już prywatne, prawie rodzinne więzi. Bierzemy więc rano stolik rozkładany i wynosimy na górkę za domem.