Janusz Wróblewski: – Premiera „Młyna i krzyża” odbyła się na festiwalu w Sundance. Potem pokazano go w Luwrze i na targach w Berlinie. Jakie były reakcje?
Lech Majewski: – Bardzo pochlebna recenzja ukazała się w „Variety”. Efekt jest taki, że mamy dystrybucję kinową w Stanach i Kanadzie. Film kupili Japończycy, Francuzi, Niemcy, Hiszpanie i kilkanaście innych krajów. Zaproszono mnie na Biennale do Wenecji. A 31 marca w gmachu głównym Muzeum Narodowego w Krakowie otwarta będzie retrospektywa moich prac z ostatnich 11 lat, zawierająca również, teraz pokazywane w Luwrze, wideo-arty z cyklu „Ćwiczenia z Bruegla”.
O czym jest ten film, w którym widz wkracza niejako do wnętrza obrazu „Droga krzyżowa” namalowanego pięć wieków temu?
Mój film kontempluje obraz i filozofię Bruegla. Co mówi Bruegel? Że wielkie historyczne wydarzenia, kiedy się działy, były peryferyjne i przechodziły bez echa. Dopiero później zaczynają promieniować, przenikać powszedniość. Powiada, że kiedy to się dzieje, my tego nie widzimy. Na obrazie „Droga krzyżowa” Flamandczycy gapią się w lewo, na incydent z żołnierzami, a Chrystus jest przysłonięty, zakryty i trzeba się wysilić, żeby go dostrzec.
Dlaczego Bruegel i dawna sztuka przyciąga pana bardziej niż współczesność?
XX wiek zbombardował dywanowym nalotem wszystko, nad czym z cierpliwością pracowali artyści i rzemieślnicy w poprzednich stuleciach, czyli zbliżenie nas do piękna utożsamianego z pojęciami prawdy i wiary. I te kanony niszczenia wciąż triumfują. Rozbito formę. Artysta został zdany na bestialstwo współczesnego świata. W dawnej sztuce – poza wpisaną w nią duchowością – interesuje mnie niebywała perfekcja wykonawstwa (przy ograniczonych możliwościach technicznych), zupełnie teraz lekceważona.