Janusz Wróblewski: – W laudacji wygłoszonej z okazji przyznania Pinie Bausch nagrody Goethego powiedział pan, że artystka stworzyła nową dziedzinę sztuki – teatr tańca. Na czym polegała oryginalność tego teatru i czy po jej śmierci przetrwa?
Wim Wenders: – Pina Bausch wywróciła taniec światowy do góry nogami, a raczej postawiła go z powrotem na nogach, tworząc język baletu, którym nie mogli się posługiwać tancerze niebędący jednocześnie aktorami ani aktorzy niebędący jednocześnie tancerzami. Ta sztuka z całą pewnością przetrwa, ponieważ jest bardzo emocjonalna i bardziej zbliżona do ludzi oraz normalnego życia niż taniec klasyczny czy balet.
Co dla pana jest w jej sztuce najważniejsze? Jakie emocje ona w panu budzi?
Oglądając po raz pierwszy spektakl Piny, płakałem. Jak to możliwe, dlaczego? Bo rozpoznałem w nim siebie. A raczej moje ciało rozpoznało w tym samo siebie. Nigdy nie myślałem, że człowiek może zrozumieć taniec. To było wyłącznie doznanie estetyczne. Tymczasem jej spektakl opowiadał o miłości i nienawiści, o bólu i rozkoszy, o stracie i pożądaniu. Pierwszym spektaklem, który zobaczyłem, było „Café Müller”: z niego nauczyłem się więcej o relacjach między kobietami i mężczyznami niż z całej historii kina, poważnie! I to wszystko bez ani jednego słowa!
Przymierzał się pan do nakręcenia dokumentu o Pinie od 20 lat.
Niestety, nie miałem pojęcia, jak się do tego zabrać. Cokolwiek robiłem, zawsze miałem wrażenie, że istnieje niewidzialny mur między akcją na scenie i tym, co mógłbym pokazać na ekranie.