Kto chce zobaczyć przedmiot badań Gai, niech w bezksiężycową noc wybierze się tam, gdzie nie dociera łuna miejskich świateł. W takich warunkach nawet ktoś nieobdarzony szczególnie dobrym wzrokiem bez trudu dostrzeże przecinającą nieboskłon, bladosrebrzystą wstęgę Drogi Mlecznej.
Nie ma chyba kultury, która nie wiązałaby z nią jakiegoś mitu. Egipcjanie widzieli w niej niebieski odpowiednik Nilu. W mitach greckich była strugą mleka wyciśniętą z piersi Hery przez małego Heraklesa, którego śpiącej małżonce podsunął sam Zeus. Nieco inaczej opowiadali tę historię Rzymianie, ale jej finał był taki sam: z piersi bogini tryskało mleko i rozlewało się po niebie. To od nich przejęliśmy nazwę Droga Mleczna (łac. Via Lactea). Co ciekawe, w bodaj najpopularniejszej legendzie dalekowschodniej w ogóle nie ma mowy o mleku. Miejsce Drogi Mlecznej zajmuje Srebrna Rzeka rozdzielająca dwoje kochanków, którzy mogą nacieszyć się sobą tylko raz w roku, gdy jej brzegi zepnie most utworzony przez klucz ptaków.
Widok z karuzeli
Pierwszym, który podejrzewał, że Droga Mleczna może być zbiorowiskiem słabo świecących gwiazd, był prawdopodobnie Demokryt. Dwa tysiące lat później słuszność tych domysłów udowodnił Galileusz, posługując się własnoręcznie zbudowanym teleskopem. W jego wydanym w 1610 r. „Gwiezdnym Posłańcu” (Sidereus Nuncius) czytamy: „W którekolwiek jej [Drogi Mlecznej] miejsce byś teleskopu nie skierował, w polu widzenia natychmiast pojawia się ogromna liczba gwiazd. Wśród nich wiele jest dużych i okazałych, a mnogość małych i słabych jest prawdziwie niezgłębiona”. Ten olbrzymi układ gwiazdowy nazywa Galileusz zamiennie Drogą Mleczną lub Galaktyką (termin pochodzący od greckiego słowa mleko).