Gorący spór, wywołany przez artykuł prof. Leokadii Oręziak „Zlikwidować OFE!”, a wcześniej propozycja ministrów pracy i finansów, aby większą część składki do II filara znów kierować do ZUS, ma pewną wadę. Pada w nim wiele argumentów na rzecz obrony budżetu państwa (jak się zabierze pieniądze OFE, oddali się nieco w czasie groźba przekroczenia konstytucyjnej granicy zadłużenia państwa), a z drugiej strony – interesów prywatnych towarzystw emerytalnych. Spróbujmy skupić się na interesach przyszłych emerytów, jak też ich dzieci i wnuków. Jeśli spojrzy się na problem z tej perspektywy, wnioski nasuną się następujące.
• Jak trafnie zauważył jeden z dyskutantów, nie tyle ważne jest, do jakiej instytucji popłyną składki emerytalne, ale jak zostaną wykorzystane. Czy na inwestycje zapewniające przyszłe realne dochody, czy np. na łatanie dziury budżetowej, zyski akcjonariuszy czy inne doraźne wydatki?
Jak dotąd, tylko co trzecia złotówka z przekazanych do II filara rzeczywiście pomagała rozwojowi polskiej gospodarki. Oszczędności przyszłych emerytów, które popłynęły na Giełdę Papierów Wartościowych, zasiliły w kapitał rodzime przedsiębiorstwa i przyczyniły się do wzrostu PKB. Co jednak nie znaczy, że fundusze mają kupować jeszcze więcej akcji. Powodów jest kilka. Po pierwsze, oferta akcji przedsiębiorstw nie rośnie w podobnie szybkim tempie, jak przybywa pieniędzy towarzystwom emerytalnym. Nasze pieniądze mogłyby więc przyczyniać się do powstawania na giełdzie baniek spekulacyjnych, co nie służy ani gospodarce, ani przyszłym emerytom. Po drugie, inwestowanie w akcje przedsiębiorstw, o czym przekonujemy się co kilka lat, jest ryzykowne.