Banki w wielu krajach Unii Europejskiej przysporzyły politykom w ostatnich latach kłopotów, a podatnikom ogromnych kosztów. Wpędziły w gigantyczny kryzys Irlandię, były współodpowiedzialne za bańkę na hiszpańskim rynku nieruchomości, pogrążyły mały Cypr. Co gorsza, także inne państwa, które nie wpadły w aż tak poważne tarapaty, miały swoje własne problemy. Holendrzy i Belgowie musieli ratować Fortis, Niemcy – Hypo Real Estate, a Brytyjczycy – kilka dużych instytucji jak Lloyds.
Zabezpieczeniem na przyszłość ma być unia bankowa, której fundamenty udało się wreszcie uzgodnić ministrom finansów. Wyszła bardzo skomplikowana i dziwna konstrukcja, przeznaczona głównie dla krajów strefy euro. Pozostałe państwa unijne, jak Polska, mogą same zadecydować, czy do tej nowej unii przystąpią. Nie będzie to wcale decyzja łatwa.
Trzy filary
Unia bankowa ma składać się z trzech filarów. Jeden z nich jest stosunkowo prosty i nie wprowadza wielkiej rewolucji. To ustalenie jednolitych reguł ochrony depozytów do wysokości 100 tys. euro. Ta granica i tak już obowiązuje w większości krajów, także w Polsce. Teraz ma zostać potwierdzona, a klienci uspokojeni, bo po ratowaniu Cypru w ubiegłym roku wielu miało prawo czuć się zaniepokojonymi. Wówczas pierwotnie planowano zażądać daniny od wszystkich klientów banków cypryjskich, choć na szczęście szybko te plany porzucono. Granica 100 tys. euro ma być świętością w całej Unii, ale to też sygnał, że oszczędności powyżej tej kwoty w razie następnego kryzysu bankowego bezpieczne nie będą.
Drugi filar to wzmocnienie roli Europejskiego Banku Centralnego, który ma wejść w rolę kontrolera i w ten sposób osłabić narodowe nadzory. Jednak władza EBC nie będzie wcale absolutna, choćby dlatego, że ma kontrolować tylko największe banki.