Ostrzegali ją: zobaczysz, to dziecko się nie urodzi. Będzie chore, sparaliżowane. Nie dożyje pierwszych urodzin. Ale Pawełek przyszedł na świat zdrowy i ku zaskoczeniu niektórych – nie brakowało mu rączek ani nóżek. Anna, mama Pawełka, jest weganką od kilkunastu lat. Jakoś tak wyszło, mówi, bez żadnej ideologii. Rodzina martwiła się, że w ciąży nie zmieniła diety. Kiedy urodziła syna, ojciec przyniósł jej butelkę sztucznego mleka. Nie pozwolę głodzić wnuka, powiedział. Nie wierzył, że wykarmi dziecko piersią, a bez problemu karmiła 1,5 roku. Pawełek ma pięć lat, nie choruje.
Rzesza polskich wegetarian stale rośnie. Ocenia się, że jest ich od 700 tys. do 2 mln, choć te górne szacunki wydają się zawyżone. Nazwiska i adresy ginekologów położników przyjaznych wegetariankom w ciąży można znaleźć choćby na portalu wegedzieciak.pl czy na stronie magazynu „Wegetariański Świat”, ale wciąż niełatwo o lekarza, który wiedziałby, jak poprowadzić ciążę wegetarianki.
Kiedy na półtora tygodnia przed porodem Joanna (wegetarianka od 13 lat) poszła na USG, okazało się, że synek waży zaledwie 2200 gramów. – Byliśmy przerażeni – wspomina. – Lekarz na mnie nakrzyczał, uważał, że to przez moją dietę. Kiedy urodziła, okazało się jednak, że dziecko waży 3400 gramów. – Po prostu pomylili się przy wykonywaniu USG – tłumaczy Joanna. Również lekarz Sylwii zareagował, jak mówi, dość niesympatycznie na informację, że przyszła mama nie jada mięsa. – Stwierdził, że katuję moje dziecko, że urodzi się chore.
W szpitalach jest nie lepiej. Opcji menu dla wegetarianek nie ma.