Ryż ze śmietaną i pomocny policjant
Wspomnienia wietnamskiej studentki z PRL-owiskiej Polski
Joanna Podgórska: – Dla nastolatki z Wietnamu Polska lat 50. to musiała być zupełna egzotyka?
Le Tan Sitek: – Gdy przyjechałam tu z grupą studentów, przywitał nas po wietnamsku Polak, który wcześniej spędził rok w Wietnamie. To w obcym kraju było bardzo ważne. A z egzotyką trochę oswoiłam się po drodze, bo podróżowaliśmy koleją transsyberyjską. Kolory jesieni, tak inne niż wietnamskie, oglądaliśmy już przez okna pociągu, jadąc przez Związek Radziecki. Przyzwyczajaliśmy się do widoku Europejczyków. Wcześniej nie widziałam na oczy europejskich twarzy. Na początku najgorzej było z jedzeniem. Przez wiele dni głodowaliśmy.
Przecież nawet w 1955 r. nie było w Polsce aż tak źle, żeby głodować.
Nie, ale jedzenie było zupełnie obce. Nie mogłam się przyzwyczaić do chleba, kartofli, mleka, dla mnie kompletnie nie miały smaku. Jedyne, co mi od początku smakowało, to bigos i kiełbasa, bo były pikantne, aromatyczne. Tego właśnie brakowało mi najbardziej; ostrych potraw i sosu sojowego. Przyjechaliśmy z kraju, w którym niedawno skończyła się wojna, brakowało żywności, nie powinniśmy wybrzydzać, ale nie potrafiliśmy się przemóc i chudliśmy. Prosiliśmy, żeby dali nam ryż. Panie ze stołówki nawet się ucieszyły: no, to wreszcie wiemy, co oni jedzą. No i ugotowały nam ryż. Ze śmietaną, na słodko. Coś strasznego.
Jak to się stało, że trafiła pani do Polski?
Wojna rozdzieliła mnie na dziewięć lat z mamą. Potem trudno mi było przyzwyczaić się do wspólnego życia. Kochałam ją, ale czułam się trochę obco z jej nową rodziną. Nie chciałam z nimi mieszkać, ale nie wypadało mi tego powiedzieć.