Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Tata się stara

Rozmowa z Dariuszem Paczkowskim, performerem

Dariusz Paczkowski jest performerem i koordynatorem ogólnopolskich akcji na rzecz demokracji, praw człowieka i praw zwierząt. Dariusz Paczkowski jest performerem i koordynatorem ogólnopolskich akcji na rzecz demokracji, praw człowieka i praw zwierząt. Irek Dorożański / Edytor.net
Wypisywałem sprayem albo wałkiem MOrdercy. Byłem tym podjarany, ale też czułem strach. Nie jestem bohaterem, nie kręci mnie robienie czegoś, żeby poczuć dreszczyk emocji. Tak wyrażałem bunt, niezgodę - mówi Dariusz Paczkowski.
„Uważam, że graffiti to jest świetne narzędzie, żeby mówić o ważnych rzeczach, o których inni nie chcieliby mówić albo o których woleliby zapomnieć.”Dariusz Paczkowski/Materiały prywatne „Uważam, że graffiti to jest świetne narzędzie, żeby mówić o ważnych rzeczach, o których inni nie chcieliby mówić albo o których woleliby zapomnieć.”
„Lenin zainspirował twórcę okładki na pierwszą płytę Big Cyca – był na niej już nie tylko z irokezem, ale też w skórze, glanach i tak dalej.”Dariusz Paczkowski/Materiały prywatne „Lenin zainspirował twórcę okładki na pierwszą płytę Big Cyca – był na niej już nie tylko z irokezem, ale też w skórze, glanach i tak dalej.”
„Gdy chcę włożyć za kraty skrzynki z instalacją elektryczną portret ojca Rydzyka z podpisem „Nie karmić bestii”, wiem, że nikt mi nie da zezwolenia, więc nawet się o to nie staram.”Dariusz Paczkowski/Materiały prywatne „Gdy chcę włożyć za kraty skrzynki z instalacją elektryczną portret ojca Rydzyka z podpisem „Nie karmić bestii”, wiem, że nikt mi nie da zezwolenia, więc nawet się o to nie staram.”

Joanna Cieśla: – Stereotyp podpowiada, że grafficiarz to zakapturzony młodzieniec, który nocą niszczy sprayem świeżo odrestaurowaną kamienicę. Pan ma 40 lat, rodzinę, wciąga w malowanie na murach dzieciaki i twierdzi, że to świetna metoda wychowawcza.
Dariusz Paczkowski: – Obserwuję uczestników moich warsztatów. Robię mural w Bielsku z młodymi ludźmi z ośrodka wychowania i resocjalizacji. I okazuje się, że jeden chłopak namalował krzywo, są zacieki, nie da się w pojedynkę tego poprawić. Mówię: musisz poprosić dwie osoby, żeby ci pomogły. I ten 16-latek z wyrokami idzie, prosi i poprawia. Wychowawczynie zdumione, bo im się nigdy nie udało do niczego sensownego tego chłopaka namówić. Z tymi ludźmi tak bywa, że gdy próbuje się rozmawiać, tłumaczyć, że coś należy robić, a czegoś nie, to nie rozumieją, nie dociera do nich. A jak słyszą, że to jest nasza wspólna praca, że ja zamierzam się nią pochwalić na grafficiarskich forach i nie wypada tego spartolić, zaczynają się przejmować.

W latach 80. był pan aktywistą ruchu Wolność i Pokój i tworzył szablony do malowania na ścianach.
Najpierw byłem fanem Republiki. Na jej koncertach, wtedy często wspólnych z Kobranocką, Dezerterem, poznałem punkowców, którzy robili szablony. Wielu z nich było z Trójmiasta, gdzie ja odwiedzałem rodzinę, bo na co dzień mieszkałem w Grudziądzu. Wujek był mocno zaangażowany w Solidarność, naloty w domu, milicja. Przejeżdżając kolejką widziałem napisy na murach stoczni.

Pierwsze graffiti?
Wypisywałem sprayem albo wałkiem MOrdercy. Byłem tym podjarany, ale też czułem strach. Nie jestem bohaterem, nie kręci mnie robienie czegoś, żeby poczuć dreszczyk emocji. Tak wyrażałem bunt, niezgodę. Nie stał za tym jakiś przekaz polityczny. Choć było wiadomo, że nawet obrazek ludzika z kubełkiem farby malującego symbol anarchii zostanie odebrany jako polityczny właśnie.

Niektóre pańskie szablony – Lenin z irokezem, kostuchy idące za żołnierzem, z podpisem „Za mundurem panny sznurem” – zrobiły furorę w całej Polsce.
No, chwyciło. Z 10 osobami stworzyliśmy międzymiastówkę szabloniarzy. Wysyłaliśmy sobie nawzajem swoje szablony. Jeśli komuś się któryś podobał, to go odbijał u siebie w mieście. W ten sposób to się roznosiło po kraju. Przyjeżdżałem gdzieś po raz pierwszy i widziałem na ścianach albo na jakimś koncercie na kurtkach ludzi tego Lenina albo kostuchy, albo gilotynę z podpisem „Nie trać głowy”. Lenin zresztą zainspirował potem twórcę okładki na pierwszą płytę Big Cyca – był na niej już nie tylko z irokezem, ale też w skórze, glanach i tak dalej.

Dzisiaj robi pan graffiti na rzecz zwierząt, przeciwko paleniu śmieci w piecach, ale też antyrasistowskie czy w obronie Tybetańczyków.
Ekologia zaczęła się dla mnie jeszcze w WiP, to było mocno wpisane w ten ruch. Nie jem mięsa, założyłem z przyjaciółmi ogólnopolską organizację Front Wyzwolenia Zwierząt – robiliśmy akcje protestacyjne i edukacyjne, na przykład przeciwko przyjazdowi cyrku do miasta.

Rasizm staram się zwalczać od czasów szkolnych, kiedy poznałem Marcina i Krzysztofa Kornaków. Razem stworzyliśmy Grupę Antynazistowską, którą reprezentuje Stowarzyszenie Nigdy Więcej. Wreszcie od 20 lat jestem buddystą, Dalajlama jest dla mnie wzorem i duchowym przywódcą. Buddyzm mówi, żeby każdy starał się choć trochę zrobić, żeby świat był lepszy – no to ja się staram. Moim zdaniem w życiu chodzi o pomaganie innym. Dlatego też stworzyłem fundację Klamra, która skupia ludzi z różnych organizacji pozarządowych, działających na rzecz różnych spraw. To nasza odpowiedź na przekształcanie się NGO’sów w korporacje, które zamiast zajmować się rozwiązywaniem problemów, coraz częściej skupiają się na budowie własnej marki i walce konkurencyjnej.

Doświadczył pan tego?
Tak. Po narodzinach mojego pierwszego dziecka nie byłem w stanie pracować po kilkanaście godzin w organizacji, której wcześniej poświęciłem lata. I okazało się, że nie ma już dla mnie miejsca. Nagle straciłem i pracę, i przyjaciół. Poszedłem do biznesu, sprzedawałem czyściwo bawełniane, czyli szmaty. Wytrzymałem 9 miesięcy.

Z czego dzisiaj pan żyje?
Przede wszystkim z warsztatów. Jakaś organizacja prosi: namaluj nasze logo. Odpowiadam: dobrze, ale najchętniej razem z waszymi wolontariuszami – to będzie fajne doświadczenie, zintegrujecie się, organizacja bardziej skorzysta. Bywa, że słyszę wtedy: ale my mamy tylko 600 zł. Nie ma się co oszukiwać, to nie jest zajęcie, na którym zbija się fortunę. Gdy ma się żonę i dwójkę dzieci jak ja, bywa nerwowo. Paradoksalnie jednak, to też jest odpowiedź na pytanie, dlaczego robię to, co robię. Nie jestem w stanie dać dzieciom wiele tego, co można kupić, więc chcę dać im przykład przyzwoitego życia. Żeby widziały, że tata się stara.

Kiedy na rondzie Tybetu malował pan z warszawiakami Dalajlamę, prosił pan, żeby w czasie pracy dobrze myśleli o Tybetańczykach.
Proszę, żeby ludzie, którzy malują, mieli w głowach intencję, po co to robią. Żeby nie przeklinali. Moi buddyjscy nauczyciele mówią, że intencje są niesłychanie ważne.

A inni mówią, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane.
Ale to nie są moi nauczyciele.

Dlaczego wybrał pan akurat graffiti? Mógłby pan działać bardziej bezpośrednio. Skończyć studia prawnicze i przygotować ustawę o ochronie zwierząt albo pójść w politykę jak wielu zaangażowanych młodych ludzi po zmianie systemu.
Jako grafficiarze robiliśmy dużo akcji na rzecz zmian w prawie, jeszcze w latach 90. I one przynosiły efekty, więc też mam z tego satysfakcję. Uważam, że graffiti to jest świetne narzędzie, żeby mówić o ważnych rzeczach, o których inni nie chcieliby mówić albo o których woleliby zapomnieć. Poza tym to umiem. Polityka tuż po przełomie ciągle mnie odstręczała, nie wierzyłem politykom. Nawet do wyborów w 1989 r. nie poszedłem. Takich jak ja nie brakowało. W czasach Okrągłego Stołu i później obok podobizn Wojciecha Jaruzelskiego zaczęły się na murach pojawiać szablony z Lechem Wałęsą, Barbarą Labudą, Hanną Suchocką. Dziś mam ogromny szacunek do Wałęsy, ale wtedy myślałem: jedni odeszli, dorwali się nowi – uproszczenia właściwe młodości.

 

A dziś robi pan akcje pod patronatami urzędów miast, czasem nawet finansowane przez samorządy.
Częściej jednak współpracuję z organizacjami pozarządowymi. Ale rzeczywiście dużo się zmieniło. Kluczowa była znajomość z Januszem Okrzesikiem – kiedyś posłem i senatorem Unii Wolności, potem radnym w Bielsku, bardzo zaangażowanym w ochronę środowiska. Ujął mnie, kiedy z Bielska przyjechał do Grudziądza specjalnie po to, żeby porozmawiać z radnymi przed sesją, na której mieli zdecydować o niewpuszczaniu do miasta cyrków. Wcześniej doprowadził do przyjęcia takiej decyzji w Bielsku. Gdy Janusz szefował klubowi piłkarskiemu Podbeskidzie Bielsko-Biała, też robiliśmy razem różne akcje, na przykład „Wykopmy rasizm ze stadionów”.

Maluje pan jeszcze nielegalnie?
Czasem. Gdy chcę włożyć za kraty skrzynki z instalacją elektryczną portret ojca Rydzyka z podpisem „Nie karmić bestii”, wiem, że nikt mi nie da zezwolenia, więc nawet się o to nie staram. Ale też nic nie niszczę, bo przyczepiam drucikami. Czasem nie wiadomo, kto jest właścicielem miejsca, które chcę pomalować. Kiedyś kilka razy zostawiałem karteczkę właścicielowi odrapanego garażu z prośbą o kontakt. Nie odzywał się, więc w końcu wymalowałem graffiti i jeszcze raz zostawiłem karteczkę. Oddzwonił i podziękował.

Zanim zrobię coś nielegalnie, zawsze się zastanawiam, czy więcej to przyniesie pożytku czy szkody. Kiedyś trzeba było malować nielegalnie, bo inaczej się nie dało. Dzisiaj wszystko, co potrzebne do buntu, można kupić w sklepie, ale trudniej robić coś sensownego. Żeby nie niszczyć, nie robić krzywdy. W zasady grupy artystycznej 3fala, którą z przyjaciółmi założyliśmy, wpisaliśmy, że nie malujemy na świeżych tynkach, na obiektach sakralnych. To wandalizm, brak szacunku dla cudzej własności.

Niektórzy uważają, że nie jestem prawdziwym grafficiarzem. Może nie jestem, nie interesuje mnie sztuka dla sztuki, obrazek dla obrazka. Moim celem jest przekazanie treści. Jeśli na nowej elewacji wymaluję komuś nawet coś mądrego, to ten ktoś tylko się wkurzy i nie zwróci uwagi na ideę, którą chcę przekazać, albo ją odrzuci. A poza tym trudno by mi było uciekać przed strażą miejską, bo mam 40 lat, duży brzuch i słabo biegam. Więc próbuję ze swoich słabości zrobić oręż. Jestem starszym człowiekiem, kiedy idę poprosić o zgodę na malowanie, nikt mi nie odmówi.

Przynajmniej już się pan nie boi.
Czasem się boję. Gdy z piłkarzami BKS Stal Bielsko-Biała i czarnoskórymi piłkarzami z Podbeskidzia mieliśmy malować wspólny szalik – pod hasłem „Futbol w kolorach tolerancji”, zgłosiłem na policję, że będzie taka akcja. Przychodzę przed piłkarzami, żeby wszystko przygotować, a tam zero radiowozu. Za to stoi kibol, za chwilę przychodzi drugi i ostentacyjnie fotografuje mnie, mój samochód. Robi mi się zimno. Zaczepiłem straż miejską i dopiero po ich interwencji przyjechało 5 radiowozów. Później ktoś do mnie wydzwaniał z pogróżkami. A gdy tuż po katastrofie smoleńskiej wymalowałem mural ku pamięci ofiar, ktoś mi dopisał, że nie jestem godzien tego robić. I że ja też już jestem świętej pamięci.

Zamalowuje pan też swastyki na murach.
Z rasizmem walczę od lat. Kiedy się przeprowadziłem do Żywca, wszędzie było pełno swastyk. Zadzwoniłem do burmistrza. Miasto kupiło farbę, ja zrobiłem warsztaty z graffiti w ogólniaku, zamalowaliśmy ten szajs, a przy okazji zrobiliśmy piękną akcję edukacyjną. We wrześniu robimy taką w gminie Radziechowy-Wieprz.

Tam jest gniazdo neonazistów. Na murach załamówa: swastyki, hasła „my tu stanowimy prawo”, SS, biała siła. Kiedy zgłosiłem się do wójta, od razu się ze mną spotkał. Jest kupa tych miejsc, ale nie będziemy się rozdzielać. Jeśli gdzieś jedziemy, to musi nas być 40 osób, żeby było widać, że jesteśmy i że nie ma przyzwolenia na takie rzeczy.

Często zdarza się, że ktoś zamaluje to, co pan namaluje?
Sporadycznie. W Bielsku, kiedy zrobiłem „Rasizmu nigdy więcej na Allegro”, ktoś mi zamalował „nigdy”. Prace można zabezpieczać specjalnym środkiem antygraffiti, ale robię to tylko wtedy, gdy pracuję z dziećmi. Bo jeśli one malują coś przez trzy dni, to głupio by było, żeby jeden palant od razu zniszczył. Zamalowanych swastyk nikt nie odnawia. Gdy znajduję jakieś hasła albo symbole, których wcześniej nie zauważyłem, idę wtedy do właściciela budynku i proponuję, że zamaluję. Zwykle zgadza się, bo nie chcę za to pieniędzy.

A gdyby ktoś się nie zgodził?
To poszedłbym na policję, która kazałaby mu to usunąć na własny koszt w ciągu dwóch tygodni, takie są przepisy. Ale to się właściwie nie zdarza. Do ludzi trafia, że jeśli ich dzieciaki ciągle będą oglądać te swastyki, to ciężko im będzie wyrosnąć na szczęśliwych ludzi. Nie nauczą się szacunku dla własności, piękna. Jeśli codziennie chodzi się wśród takich chorych symboli albo haseł, nie zwraca się na to uwagi, ale się tym nasiąka.

 

Dariusz Paczkowski (ur. 1971) jest performerem i koordynatorem ogólnopolskich akcji na rzecz demokracji, praw człowieka i praw zwierząt. W 2001 r. Australijska Fundacja Polcul nagrodziła go za pracę na rzecz przeciwdziałania ksenofobii i rasizmowi. Mieszka w Żywcu. Ma żonę i dwójkę dzieci.

Polityka 39.2011 (2826) z dnia 21.09.2011; Coś z życia; s. 98
Oryginalny tytuł tekstu: "Tata się stara"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną