Dyrektor Luis Suarez od czterech lat nie odpowiada na e-maile. W lutym 2008 r. oznajmił kolegom z IBM, że wszelką korespondencję służbową przenosi na grunt serwisów społecznościowych. Odtąd każdy z jego współpracowników dwa razy zastanawiał się nad wagą problemu, zanim zaczepił Suareza. Podwładni uważnie sprawdzali, czy na ich pytanie nie padła już odpowiedź. A jeśli pomoc była niezbędna, Suareza często wyprzedzał ktoś lepiej zorientowany w temacie.
„Wciąż otrzymuję kilka listów tygodniowo, ale to znacznie lepiej niż dostawać ich po kilkaset dziennie” – mówił w lutym Suarez przy okazji kolejnej rocznicy e-mailowej abstynencji. Dzięki niej schudł o ponad 20 kg, bo odkąd sprawdzanie poczty zabiera mu średnio dwie minuty na dobę, znajduje czas na inne zajęcia.
Tak owocne zerwanie z nałogiem uczyniło Suareza prorokiem nowej ery komunikacji elektronicznej. Przestarzałego, bo narodzonego ponad 40 lat temu i powszechnego od dwóch dekad e-maila miałyby w niej zastąpić media XXI w. Od mikroblogów (Twitter), serwisów społecznościowych (Facebook) i komunikatorów internetowych (Skype), po rozbudowane platformy do zarządzania projektami. Adeptów doktryny Suareza tym bardziej zdumiał jego niedawny artykuł, opublikowany na łamach „New York Timesa”, w którym jednoznacznie bronił poczciwego e-maila.
„Zabrzmi to może ironicznie z ust kogoś, kto od dłuższego czasu stara się obyć bez poczty elektronicznej, ale po jej stronie leżą mocne argumenty – pisał Suarez. – To najlepsze narzędzie do prowadzenia prywatnej konwersacji. W połączeniu z kalendarzem tworzy efektywny system zarządzania czasem. Należycie użyte, usprawnia komunikację służbową”. Suarez skrytykował firmy, które postanowiły wyrugować e-maile, zakazując ich używania.