Prawo do jazdy
Kursy na prawo jazdy niepotrzebne. Sami uczmy się jeździć
Kilkanaście lat temu egzamin na prawo jazdy doskonale ćwiczył pamięć. By pomyślnie przejść część teoretyczną, wystarczyło przeanalizować bazę pytań i w zależności od wylosowanego zestawu, zaznaczyć kratki w odpowiedniej kolejności A, C, B, A itd. Plac manewrowy wymagał tylko nieco umiejętności, za to dużo więcej sprytu. Podczas parkowania prostopadłego trzeba było zacząć kręcić kierownicą w chwili, gdy kij od szczotki włożony w otwór wyznaczającego miejsce pachołka pojawił się z lewej strony tylnej szyby. Gdy pojawił się w miejscu mocowania wycieraczki, wystarczyło wyprostować koła, by po chwili wyruszyć z egzaminatorem „na miasto”.
Nie przekraczaj dozwolonej prędkości, nie jedź lewym pasem, jeśli prawy jest wolny. Przepuszczaj tych, którzy mają pierwszeństwo, i nie hamuj zbyt gwałtownie, powtarzał przed egzaminem instruktor. Udało się, dwa tygodnie później odebrałem kartonik ze swoim zdjęciem. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że owszem, znam przepisy, potrafię płynnie ruszyć bez zdławienia silnika, ale czy naprawdę potrafię jeździć? Każde nowe miejsce wymagało zastanowienia, co zrobić, by przejechać bezpiecznie. Często trwało to nieco dłużej niż cierpliwość innych kierowców, trąbienie wzmagało niepokój i skłaniało do ryzykownych manewrów. Nie spotkałem też ani jednego miejsca parkingowego ograniczonego drogowym pachołkiem i wystającym z niego kijem. Własny samochód odebrałem chwilę po zdobyciu uprawnień, jednak umiejętność prawidłowej oceny odległości czy jeszcze ważniejszej koncentracji na tym, co w danej chwili ważne na drodze, pojawiła się dopiero po kilku miesiącach bardzo ostrożnej, niepewnej jazdy. Kurs doskonale przygotował mnie do zdania egzaminu, ale bardzo słabo do bezpiecznego i płynnego poruszania się po mieście.