Służba, zwana tu Barnevernsjenesten, zdecydowała, że państwo R., którzy w 2006 r. zaczęli w Andebu nowe życie, nie sprawdzają się w roli rodziców. R. odchodzili od zmysłów, lecz łamana norweszczyzna utrudniała skuteczne wyrażanie żalu. Z odsieczą nie przyszła polska dyplomacja.
Polska odpowiedź na atak nadeszła miesiąc później w osobie znanego detektywa grającego partyzanta. Detektyw zakradł się w nocy, wykradł dziewczynkę Norwegom i dowiózł do rodzinnego Szczecina. Nikola R. mieszka dziś z rodzicami, chodzi do szkoły. Norwegowie narzekają, że Polska złamała zasady gry wojennej i upominają się o zwrot dziecka. Do sądu rejonowego w Szczecinie trafił wniosek o wydanie dziecka do Norwegii, która w myśl prawa międzynarodowego jest obecnie właściwym opiekunem Nikoli R.
Przed atakiem
System opieki społecznej wydawał się zawsze Helenie R. ludzki i wyrozumiały. Zwłaszcza w Polsce. Gdy rówieśnicy starszych synów wpadali kolejno w nałogi oraz przestępczość, nikt nie mówił ani słowa. Nie sprawdzał, czy ich matki są dobrymi matkami, czy chłopcy są smutni, nie ciągał po sądach z powodu niedopełnienia czegokolwiek. Wysławszy więc profilaktycznie własnych synów do pracy w Wielkiej Brytanii, Helena ruszyła za młodszym mężem na Północ.
Towarzyszyła jej w Norwegii tylko wspólna z nowym mężem dwuletnia Nikola. Arek R. został kierowcą ciężarówek. Helena, z zawodu sklepowa, została przy mężu. Nie zdążyli, niestety, nauczyć się języka. Od czasu do czasu Helena zaglądała do Polski. Wszyscy, mówi, byli zadowoleni.
Działania zaczepne
System opieki społecznej w Norwegii nie ma w sobie nic z polskiej wyrozumiałości. Jest czujny i nie zapomina. Jest więc zapisane w pamięci systemu, że w 2008 r. dziewczynka, Nikola R., powiedziała koleżance w szkole, że tatuś uderzył mamusię i przyjechała policja.