Brakujące ogniwo
Brakujące ogniwo. Jak żyją syberyjscy potomkowie powstańców styczniowych
Wacław Sokołowski mieszka w Ułan Ude, stolicy Buriacji na Syberii, od 1960 r. Był głównym inżynierem w fabryce Siewiernyj. Wychowywał się w rodzinie matki, u Górskich; jej ojciec był komunistą, matka należała do Komsomołu. Lata 30. ubiegłego wieku to nie były dobre czasy, żeby się przyznawać do polskości. Rodzinne pamiątki, fotografie, książki lądowały zwykle w piecu, żeby ślad po nich nie pozostał. A potem była wojna, Sokołowski wojował do 1946 r., potem mieszkał w Angarsku, w obwodzie irkuckim. Wtedy jeszcze nie mógł się zajmować swoim drzewem genealogicznym.
Wie, że jego dziad miał na nazwisko Kałużny. W powstaniu styczniowym był w oddziale sztyletników. – Kindżalistow wieszatieli – mówi Sokołowski. Rozprawiali się ze szpiegami, zdrajcami i carskimi żandarmami, bezpardonowo, jak na to zasługiwali. A policja się rewanżowała, sztyletnicy byli znienawidzoną formacją.
Ostatni dzwonek
Dziad dotarł do Nerczyńska na Syberii pieszo, w kajdanach, skazany na wieczną katorgę. – Nie wiem, jak to możliwe – mówi Sokołowski. Za oknem jest minus 35, na centralnym placu Ułan Ude pysznią się rzeźby z lodu, samochody wyrzucają z rur wydechowych kłęby pary i spalin, drewniane domki w kupieckiej starej dzielnicy stają się pod śniegiem jeszcze mniejsze. Nawet wróble szukają miejsca, żeby się ogrzać. Trudno się przyzwyczaić, jeszcze trudniej polubić. Sokołowski, choć spędził całe życie na Syberii, nie może sobie wyobrazić tej pieszej wędrówki z Polski. Ale może to właśnie podziałało na wyobraźnię, zaczął losy dziadka wydobywać z zapomnienia. Wie, że zbiegł on z katorgi, łodzią przedostał się przez Bajkał do Irkucka, zdobył fałszywe dokumenty i został Sokołowskim.
Z tego zainteresowania najpierw przeszłością rodzinną, potem innych rodzin żyjących w Ułan Ude, z polskimi korzeniami i genealogią pokiereszowaną przez zsyłkę, stalinizm, odciętych od kraju, języka, kultury, od korzeni, Sokołowski zabrał się do odkurzania historii.