Resocjalizacja w kozie
Jak aresztanci pomagają zwierzętom i zwierzęta aresztantom
Janek, skazany na 25 lat więzienia za zabójstwo, włosy do ramion, zgłosił się do programu dla siebie. Tylko i wyłącznie. Bo szczerze, co go jakiś kundel obchodzi? Nie, żeby zwierząt nie lubił, bo lubi i zawsze mieli w domu psy, ale co innego swój, a co innego bezpański. Ale potem, jak się raz, drugi jest z tym psem kilka godzin, psiak się cieszy na twój widok, łasi, merda ogonem – cieplej się robi człowiekowi na duszy. Więzienie jest takim miejscem, że trzeba pochować emocje. A przy takim kundlu emocje wracają i jest trochę normalniej.
W pierwszej edycji miał wielkiego, rudego psa, niesamowity kolor, prawie czerwony. Pies ładny, ale całkiem dziki. Jak się do niego podchodziło, kładł się na plecy i piszczał. Nie znał ludzi. Widać było, że polował. Janek poznał po tym, jak pies bawił się pluszową zabawką. Łapał, przyduszał, a potem starał się oskubać z piór. Na koniec kursu robił za talerzem backflipa, czyli fikołka do tyłu. Aportował jak nakręcony. Poszedł do rodziny z dziećmi, do domu z ogrodem. Janek ma nadzieję, że rudy jest szczęśliwy.
Teraz ma Tuńkę, puchatą i niedużą, jak lisek. Podobna do psa, którego miał w dzieciństwie. A może tylko tak mu się wydaje, w końcu to za małego było. A on coraz słabiej pamięta życie z wolności. Siedzi już trzynaście i pół roku, to kawał czasu. Żeby wytrzymać, nie wolno za dużo myśleć. Trzeba sobie jakoś poukładać dzień od apelu rannego do wieczornego i nic poza tym.
Chłopaki nie płaczą
Areszt śledczy w Hajnówce od sześciu lat współpracuje ze schroniskiem dla zwierząt. Zaczęło się od wolontariatu. Więźniowie z małymi wyrokami albo ci, którzy kończą już karę i mogą przejść do systemu półotwartego, pracują w schronisku.