Idea organizowania igrzysk w Małopolsce, z sąsiedzką pomocą Słowaków, którzy mają po swojej stronie Tatry dość wysokie, by sprostać wymaganiom narciarzy zjazdowych, długo wydawała się mrzonką. 7 listopada do Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego wysłany został jednak list podkreślający gotowość Krakowa i okolic do przeprowadzenia imprezy. O braku kompleksów zapewniali solidarnie minister sportu Joanna Mucha, prezesi komitetów olimpijskich polskiego (Andrzej Kraśnicki) i słowackiego (František Chmelar) oraz prezydent Krakowa Jacek Majchrowski.
W liście nie ma żadnych konkretów, bo na razie nie są konieczne, podobnie jak – na tym etapie – gwarancje rządowe dla sfinansowania imprezy. Wrażenie, że polski rząd niespecjalnie się kwapi do ich udzielenia, starała się podczas konferencji zatrzeć minister Mucha, dzieląc się gorącą wiadomością, że Rada Ministrów przyjęła projekt uchwały popierającej starania.
Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by igrzyska olimpijskie odbywały się w dwóch krajach. W Karcie Olimpijskiej, konstytucji MKOl, jest jednak furtka – można posiłkować się pomocą sąsiadów, jeśli na przeszkodzie w przeprowadzeniu niektórych konkurencji stoi np. ukształtowanie terenu.
Olimpijski entuzjazm
Optymizm forsujących transgraniczną kandydaturę wzmacnia fakt, że igrzyska w 2022 r. prawdopodobnie trafią do Europy. Konkurenci azjatyccy (Pekin i Ałmaty) są mocni, ale raczej zostaną skreśleni z niepisanego paragrafu o kontynentalnym urozmaiceniu – igrzyska w 2018 r. odbędą się w koreańskim Pyeongchang. Europejscy rywale Krakowa i okolic to Oslo oraz Lwów. Wydawaniu miliardów na olimpijskie sporty sprzeciwili się w referendach mieszkańcy szwajcarskiej Gryzonii, a w minioną niedzielę również Monachium – tam nie pomogło nawet podsycanie olimpijskiego entuzjazmu przez nowego szefa MKOl Thomasa Bacha, Bawarczyka z urodzenia.