Debata o stanie państwa to w Hiszpanii wydarzenie polityczne roku. Przez dwa dni cały kraj śledzi, jak szef rządu broni swojej polityki, a lider opozycji usiłuje go pogrążyć. W tym roku, po raz pierwszy odkąd władzę objął José Luís Rodríguez Zapatero, pojedynek wygrał szef opozycyjnej Partii Ludowej Mariano Rajoy. Co prawda miał według sondaży tylko trzy punkty przewagi, ale w poprzednich latach różnica wynosiła ok. 30 proc. na korzyść premiera.
Dziś o zapateryzmie mówi się głównie w kontekście porażki ekonomicznej kraju, a spory ideowe zeszły na drugi plan, ale straszenie postępową rewolucją obecnego premiera ma w Hiszpanii bogatą tradycję. Czy Zapatero jest istotnie tak radykalny, jak chcą go widzieć hiszpańscy biskupi i polska prawica? Oto trzy demoniczne wcielenia hiszpańskiego przywódcy.
Gorszyciel obyczajów
Gdy w 2004 r. nieoczekiwanie wygrał wybory, był nową twarzą, zagadką, obietnicą, ale nie nowicjuszem. Wcześniej przez 20 lat zdobywał partyjne szlify w Hiszpańskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej (PSOE) w prowincji León. Chciał być przeciwwagą dla ponurego i egocentrycznego José Marii Aznara, który przez osiem lat przestawił Hiszpanię na prawo. Z luzu i buen talante, czyli pozytywnego nastawienia, uczynił swoje motto. Uwiódł tym młodych, którzy w wyborczy wieczór skandowali pod oknami jego pałacu: „Nie zawiedź nas!”. Liberalni wyborcy przekonali się wkrótce, że oddali głos na właściwego kandydata. Korzystając z dobrobytu, napędzanego przez boom budowlany, rząd mógł sobie pozwolić na luksus majstrowania przy obyczajach, lekceważąc ciemne chmury powoli zbierające się nad gospodarką.