W Arabii Saudyjskiej nazywają ich Białą Armią, mimo iż nie są armią w klasycznym tego słowa znaczeniu. Jej trzon stanowi 25 tys. zawodowych żołnierzy, zwerbowanych w pustynnych szczepach, bezwzględnie wiernych dynastii saudyjskiej. Wyróżniają się śnieżnobiałymi narzutami na wojskowych drelichach i zielonymi beretami, bo zieleń to symbol muzułmańskiej wiary. Oficjalnie zwą się Gwardią Narodową, stanowią prywatną jednostkę dworu królewskiego, dowodzoną przez księcia Badra.
Na listę obowiązków mają wpisaną ochronę monarchów i monarchii, świętych meczetów w Mekce i Medynie oraz powstrzymanie każdej próby przewrotu politycznego. Ich uzbrojenie ograniczało się dotychczas do broni osobistej oraz tysiąca opancerzonych pojazdów.
Terroryści wracają
Teraz wszystko się zmienia. Gdy Al-Kaida, działająca z baz w Jemenie, rozpoczęła działalność terrorystyczną, mającą na celu podważenie ustroju i rozbicie saudyjsko-amerykańskiego aliansu, Gwardia Narodowa zaczęła przekształcać się w nowocześnie wyposażoną jednostkę bojową. Do ośmiu jej baz, rozsianych po Półwyspie Arabskim, wysłano 36 helikopterów Apache AH-64D oraz 42 helikoptery innych typów, z tego tuzin przeznaczonych do zwiadu. Wprowadzenie sił lotniczych do Gwardii zwiastuje możliwość działania również poza granicami Arabii Saudyjskiej. A ponieważ jednostka ta nie ma wykwalifikowanych pilotów, nie jest wykluczone, że w razie potrzeby za sterami zasiądą lotnicy amerykańscy.
Wywiad saudyjski twierdzi, że 20 proc. więźniów zwalnianych z Guantanamo wraca do macierzystych organizacji terrorystycznych. Stąd niecodzienna sugestia króla Abdullaha, który – jak twierdzi portal Wikileaks – w rozmowie z amerykańskim doradcą do walki z terroryzmem Johnem Brennanem zaproponował wszczepienie im czipów, umożliwiających śledzenie ich ruchów.