Najpierw sto, potem sto pięćdziesiąt, wreszcie ponad 350 tys. młodych Izraelczyków wyległo na ulice Tel Awiwu, Hajfy i Jerozolimy. W ciągu kilku dni iskry rozgoryczenia wznieciły pożar społecznego buntu także w małych miastach Galilei na północy i Negewu na południu. Gniew narastał, organizatorzy trzymali go w ryzach. Nikt nie demolował sklepów i nie podpalał domów jak w Londynie, by nie dać policji pretekstu do użycia pałek i gazu łzawiącego. O największym i najgroźniejszym dla rządu proteście społecznym w historii Izraela jedna z poważnych zagranicznych gazet napisała: Woodstock.
Wśród namiotów, które wyrosły pod konarami rozłożystych sykomor na telawiwskim bulwarze Rothschilda, zapanowała atmosfera pikniku. Powiewają kolorowe transparenty z żądaniami demonstrantów: „Chcemy mieszkać pod dachem, nie pod pałatką”, „Bibi ma dom, niech spada do domu!”. Bibi to oczywiście premier Beniamin Netanjahu. Artyści wspierają demonstrantów pieśnią i poezją, intelektualiści wygłaszają mowy jak w Hyde Parku. Tajniacy przychodzą, węszą i odchodzą. Między namiotami ktoś nagi siedzi po czubek głowy w wodzie wypełniającej nadmuchiwany basen i trzyma napis: „Toniemy w długach”. Gilad Erdan, jedyny minister, który pojawił się na bulwarze, popatrzył, pokiwał głową i oświadczył: nikt was nie rozumie tak dobrze jak ja. Moja rodzina także tonie w długach.
Ta sielanka jest jednak pozorna. Pomiędzy 850 namiotami stanęła bowiem gilotyna przypominająca władzy cenę lekceważenia gniewu narodu. 14 lipca 1789 r. król Ludwik XVI zapisał w swoim dzienniku: rien (nic), nic ważnego nie zaszło.