W proteście przeciw uwięzieniu byłej premier Julii Tymoszenko, a zwłaszcza złemu traktowaniu jej w kolonii karnej w Charkowie, niemieccy, a za nimi inni politycy, ogłosili, że nie pojadą na Ukrainę, nie uścisną dłoni Wiktorowi Janukowyczowi. Fala złości ogarnęła Brukselę: do Kijowa nie wybiera się przewodniczący Komisji Europejskiej José Manuel Barroso, a jego stanowisko podzielili unijni komisarze, w tym komisarz ds. sportu Andrulla Wasiliu i Janusz Lewandowski. Zgodnie z panującymi we władzach Unii zasadami, nie mógł się oglądać na interes kraju pochodzenia.
Tymoszenko siedzi w więzieniu od lata ubiegłego roku, od miesięcy narzeka na stan zdrowia. Odmawiano jej badania i leczenia. Ostatnio Julię – według jej własnej relacji – wywleczono z celi, a że się opierała, strażnicy więzienni użyli wobec niej przemocy. Wniosek: Kijów – współgospodarz Euro – nie szanuje praw człowieka, jednej z elementarnych wartości europejskich.
Jakby nie starczało skandali politycznych, w Dniepropietrowsku – szykowanym na zapasową arenę Euro – eksplodowały ładunki wybuchowe, raniąc 30 osób. Poważnie zachwiało to wizerunkiem bezpiecznej Ukrainy, przygotowanej na przyjęcie turystów.
Świetlana przyszłość
Wybuchy w Dniepropietrowsku nie mają co prawda z piłką nic wspólnego; wiele wskazuje, że to porachunki mafijne, czyli biznesowe. Bo w mieście, bogatym centrum przemysłu zbrojeniowego i rakiet kosmicznych, skąd wywodzi się rodzinnie, biznesowo i politycznie Julia Tymoszenko, ale i Leonid Kuczma, króluje jeden z najbogatszych Ukraińców Ihor Kołomojski, właściciel imperium finansowego, zbudowanego wokół największego prywatnego banku w kraju – Priwatbanku.