Pozostali to – jak się tutaj mówi - kandydaci techniczni, którzy w pierwszej turze mieli za zadanie urwać trochę głosów lub tacy, którzy chcieli zaistnieć na politycznym rynku przed wyborami parlamentarnymi. Bez odpowiednich pieniędzy, ekipy ani poparcia wielkich oligarchów.
Ci liczący się to obecna premier Julia Tymoszenko i lider opozycji Wiktor Janukowycz - zapewne między nimi rozegra się ten pojedynek w drugiej turze. Obecny prezydent Wiktor Juszczenko, który stara się o reelekcję, nie ma na nią szansy. Juszczenko ze swoją partią Nasza Ukraina wygrywał dwukrotnie: w wyborach parlamentarnych i prezydenckich w 2004 r. Był wielkim liderem pomarańczowej rewolucji i miał poparcie połowy Ukraińców. Dziś jego elektorat skurczył się do czterech, może pięciu procent. Ukraińcy są na prezydenta wściekli i rozczarowani jego urzędowaniem. Miał być prezydentem na dwie kadencje, miał zmienić Ukrainę, może nawet wprowadzić ją do Unii Europejskiej. Żadne z tych oczekiwań ani obietnic się nie spełniło.
Ukraińcy, pytani kto zwycięży, wzruszają ramionami: mówią, że to bez znaczenia, albo, że wszystko jest możliwe. Są zmęczeni awanturami politycznymi, morderczą kampanią wyborczą, która toczy się właściwie przez całą obecną kadencję, tylko bardziej lub mniej zajadle.
Wprawdzie sondaże wskazują na Wiktora Janukowycza, który prawdopodobnie wygrał w pierwszej turze, ale już w drugiej wcale nie musi powtórzyć sukcesu. Julia Tymoszenko nie jest bez szans, bo prawicowy elektorat musiałby w ogóle nie pójść do wyborów.
Ukraińcy zwykle głosowali przykładnie, frekwencja była wysoka. Dziś może być inaczej. Młodzi nie chcą głosować, rozczarowani tym, co się dzieje w kraju i zmęczeni kryzysem, który wyjątkowo dotkliwie nadwerężył ukraińską gospodarkę i finanse państwa.