Dość – to słowo, które dziś najczęściej przychodzi Niemcom do głowy, nawet jeśli próbują swoje niezadowolenie wyrażać w bardziej dyplomatyczny sposób, jak pani kanclerz w Szwajcarii. Ze wszystkich stron płyną oczekiwania, czy wręcz żądania pod adresem Berlina. Premier Włoch apeluje o zwiększenie wielkości funduszu ratunkowego dla strefy euro. Sekunduje mu szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Wielu ekonomistów powtarza, że Niemcy muszą więcej importować z południa Europy i zamiast cieszyć się wyjątkowo niskim deficytem, powinny zwiększyć wydatki. Pogrążone w kryzysie kraje zazdrośnie patrzą na znakomite statystyki niemieckiej gospodarki i dają do zrozumienia, że silny musi jeszcze bardziej niż dotąd wspomóc słabych.
W takiej atmosferze Angela Merkel, otwierająca tegoroczną edycję Forum w Davos, jest w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Bo choć prawie wszyscy wokół chcą od niej większego zaangażowania, czyli po prostu wyższych gwarancji finansowych, sami Niemcy uważają, że i tak przekroczyli już wszystkie granice zdrowego rozsądku. I tak właśnie pani kanclerz próbuje dziś bronić się przed kolejnymi żądaniami pod swoim adresem. Podkreśla, że nawet wielkie, bogate i będące w świetnej kondycji Niemcy nie są skarbonką bez dna. Zresztą i za Odrą znakomita koniunktura właśnie się skończyła.
Na razie zatem o podwojeniu wartości mechanizmu stabilizacyjnego nie ma co marzyć. Zamiast tego wystarczyć musi forsowane przez Niemców pogłębienie integracji, dyscyplina finansowa i oczywiście głębokie reformy strukturalne. Pani Merkel słusznie zauważyła, że podawanie kolejnych, coraz większych liczb może w pewnym momencie raczej zaszkodzić niż pomóc, bo Niemcy wezmą na siebie zobowiązania tak olbrzymie, że nie będą w stanie im sprostać.