Deputowani większościowej Partii Regionów od tygodni wynajdowali przeszkody, przesuwali termin głosowania. Pozorowali pracę i zainteresowanie. Prezydent Wiktor Janukowycz też pozorował, że ma dobre chęci. Wszyscy świetnie wiedzieli, że od czwartkowej decyzji parlamentu zależy podpisanie na Szczycie Partnerstwa Wschodniego w Wilnie umowy stowarzyszeniowej z Unią.
Bruksela wykazała maksimum dobrej woli, przesuwała terminy wielokrotnie, chcąc dać Ukrainie szansę wypełnienia warunków. Ale ukraiński prezydent i parlament prowadzili grę, nieprzyzwoitą, bo przekraczającą wszelkie dopuszczalne w dyplomacji reguły. Oszukiwali i grali na czas. Aleksander Kwaśniewski, który z Patem Coxem został przez Parlament Europejski ustanowiony negocjatorem i pośrednikiem między aktorami tego spektaklu robił co mógł, 26 razy odwiedził Kijów i Charków, gdzie więziona jest Tymoszenko, otrzymywał obietnice i sygnały od Janukowycza, że jemu też zależy na europejskim kursie i zbliżeniu Ukrainy z Unią. Ostatnio jednak nawet Kwaśniewskiego przeczołgano w Kijowie, niczym jakiegoś intruza. To nie wróżyło sukcesu jego misji. Bruksela mimo wszystko przedłużyła ją do ostatniej minuty, do rozpoczęcia szczytu w Wilnie. Żeby nie zamykać Ukrainie drogi, żeby władze w Kijowie nie mogły obwinić Brukseli za ukraińskie niepowodzenie.
Kilka dni temu także prezydent Bronisław Komorowski rozmawiał z Janukowyczem o decyzjach jakie mają zapaść w Wilnie 28 i 29 listopada. Polsce faktycznie zależało, żeby sfinalizować umowę Unii z Ukrainą.
Czego chce Kijów? Trudno rozeznać się do końca w tej grze. Czy chodzi o to, żeby nie zadzierać z Moskwą, która wielokrotnie sygnalizowała niezadowolenie z europejskich planów Ukrainy? Ostatnio prezydent Janukowycz odwiedził Putina.