Drogi Ojcze Pio, nazywam się... i pragnę przedstawić ci mój stan ducha, moją sytuację, problem”. 20 wolnych linijek, miejsce na podpis, dane osobowe. I adres: Klasztor Braci Mniejszych Kapucynów, San Giovanni Rotondo na półwyspie Gargano, Włochy. Ojciec Pio jest chyba największym zmarłym odbiorcą listów na świecie. Niekoniecznie wysyłanych na klasztornych formularzach. Jego wyznawcy święcie wierzą, że ma specjalne wejścia na górze, może załatwić wszystko. A wiara – wiadomo – czyni cuda.
Najpierw są więc serpentyny, na których autobus dostaje zadyszki, a błędnik odmawia posłuszeństwa. Potem już viale Cappuccini (aleja Kapucynów) doprowadzi nas przez piazzale San Pio i piazzale Forgione (świeckie nazwisko świętego) do viale Padre Pio. W razie czego można skorzystać z przejazdu kolejką Padre Pio. Tak jak w Asyżu nawet najpodlejszy bar gotów jest zawłaszczyć sobie nazwę San Francesco, w 27-tysięcznym San Giovanni Rotondo wszystko jest spod znaku św. Pio. Wciąż nazywanego po prostu Ojcem, choć od wyniesienia na ołtarze minęło 8 lat.
W sklepach, na straganach ta sama brodata twarz z zaszklonymi oczyma. Zdobi długopisy, abażury, zegary, sery, likiery, maści, magnesy na lodówkę, bandanki, karty telefoniczne, zapalniczki, popielniczki, breloczki, czapeczki, śliniaczki, znaczki pocztowe, naparstki, bransoletki, naklejki, koszulki... Figurki występują w przeróżnych rozmiarach – od miniaturek za kilka euro po rzeźby naturalnych rozmiarów za 4800 euro. Miasto pełne jest klonów świętego Ojca – stoją w ogródkach przydomowych, holach hotelowych i szeregami, niczym armia w habitach, na ulicy. Przypominają zmultiplikowanego agenta Smitha z „Matriksa”, wypełniają cały kadr.
Producenci artykułów prześcigają się w kreatywności, żeby trafić w gust odbiorcy.