Krąg pierwszy
Ostatni z tutejszych kamdarów (jak w języku ałtajskim określa się szamanów) złożył swe życie na ołtarzu rewolucji w latach 30. XX w. Została po nim tylko, utworzona od słowa oznaczającego szamański bęben, nazwa wioski; osadę, opodal której żył, tubylcy ochrzcili mianem Tiungur. Ałtajska religijność ponownie ujrzała światło dzienne dopiero w latach 90. XX w., gdy wraz z rozpadem ZSRR otwarte praktykowanie szamanizmu stało się bezpieczniejsze.
Przy dobrych wiatrach z Tiunguru do podnóży Biełuchy idzie się dwa dni. Biegnąca wzdłuż rzeki Akkem ścieżka wije się przez tajgę. Dla lokalnych wyznawców szamanizmu to swoisty odcinek przygotowawczy. – To, co złe, zostawiamy za sobą w dole. Z każdym krokiem oczyszczamy się – opowiada Pietr Okraszew, spotkany w lesie myśliwy. W lecie często wynajmuje się jako przewodnik dla ściągających pod Biełuchę turystów. Rozstaje się z nimi nad jeziorem Akkem. Biełucha to święta góra, siedziba potężnych duchów. Niewtajemniczeni przybysze mogą zbliżyć się do niej bez przeszkód, on nie. Lokalni wyznawcy szamanizmu starają się nie wkraczać do strefy sacrum, by nie narażać się na gniew nadprzyrodzonych sił.
Co dzieje się z tymi, którzy złamią zakaz? – Mieliśmy tu kiedyś jednego ratownika z Tiunguru, który często chodził na górę po zagubionych alpinistów. Mówił, że nie wierzy w duchy i zabobony. W końcu zginął w lawinie. Biełucha strzepnęła go z siebie jak nachalnego robaka – wyjaśnia Pietr. Podobny los spotkał podobno szwajcarskich śmiałków, którzy kiedyś próbowali spłynąć wartką rzeką Akkem.