Cichan, kłusownik
Prawdziwej puszczy już nie ma. Jak byłem dzieckiem, ojciec sadzał mnie na motor, zajeżdżaliśmy na wyłączonych światłach na polanę i gdy zapalał reflektor, zające rozbiegały się dziesiątkami jak szczury. Można było walić na oślep i zawsze jakiś padł. I ojciec walił. Gdy podrosłem na tyle, żeby strzelbę unieść, też zacząłem walić.
Ja puszczę wspominam. Tak zupełnie skończyła się niedawno, jak wszedł OMON (w Rosji i na Białorusi Oddziały Milicji Specjalnego Przeznaczenia, potocznie zwane czarnymi beretami – przyp. red.). To oni teraz tu rządzą. Dawniej na las było sześciu gliniarzy, teraz jest ze stu omonowców, Boże mój, pewnie więcej niż leśniczych! Do tego w każdej wsi informator – melduje, jak widzi coś podejrzanego. Trzeba być ostrożnym. Jak złapią, strzelbę zabiorą i z czego ja rodzinę wyżywię? Przecież nie z emerytury. Ale w zasadzie to mi nie przeszkadza, bo to dodatkowa adrenalina. Serce mocniej bije, a ja od zawsze strzelałem dla emocji. Pieniądz też z tego mam, nie powiem, ale najważniejsza jest ta cisza zupełna, jakby świat umarł i tylko zostało to jedno serce moje, które dudni w ciemności. Nawet sam strzał już nie jest wtedy ważny. Bo wiem, że trafię, od 50 lat trafiam.
O tam, na stole, obok mikrofali – żubr. Sama czaszka, wygotowana, jeszcze nie wiem, co z nią zrobię. Skóra i mięso poszły do miasta. Jak zamówisz w knajpie wołowinę i będzie specyficznie twarda, to jesz starego żubra. Tylko do starych się strzela, taki odchodzi od stada, żeby samemu zdechnąć. Za tym tydzień łaziłem, strzeliłem dopiero, gdy widziałem, że mu zostało nie więcej niż parę godzin. Naszyjnik miał z czipem. Zdjąłem i powiesiłem na drzewie. Siedemset kilo mięsa było.
Ale pierwszy raz to puszcza się skończyła, jak ją osuszyli.