I "to się nie zmieni". Już w Jerozolimie wyraził nadzieję, że jego administracja zacieśni "specjalne historyczne więzy USA z Izraelem" i przyrzekł kontynuację walki z terroryzmem. Wspólnie z prezydentem Szymonem Peresem i premierem Ehudem Olmertem wyraził solidarność przeciwko "irańskiemu reżimowi, który sponsoruje terroryzm, chce uzyskać broń atomową i zagraża istnieniu Izraela". Politycy izraelscy przyjęli bez zastrzeżeń jego zapewnienia, że jako prezydent uniemożliwi Teheranowi uzyskanie broni atomowej - mimo, że John McCain ostrzegał ich przed polityką otwartości i dialogu wobec Iranu, którą miał głosić Obama.
To wystąpienie obliczone na publiczność amerykańską, ocenia komentatorzy. "Kandydat Demokratów stara się zjednać sobie poparcie wśród amerykańskich wyborców żydowskiego pochodzenia, z których wielu było zwolennikami Hillary Clinton i którzy kwestionowali jego oddanie sprawie Izraela", pisze CBS News. Prasa bliskowschodnia przyjęła jego deklaracje w przeważającej mierze chłodno i cynicznie.
Los Angeles Times i BBC zamieszczają kilka takich opinii.
Arabowie z oburzeniem zareagowali na określenie Izraela "cudem", a izraelski atak na Hezbollah latem 2006 r.