Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Nie wykluczam bijatyki

Rozmowa z Władysławem Bartoszewskim, Die Zeit

Kiedyś siedzieli razem w więzieniu, dziś wspólnie walczą o lepszą Polskę. Władysław Bartoszewski, człowiek legenda, opowiada o przyjaźni łączącej go z nowym prezydentem.
Newspix.pl

Die Zeit: Kiedy stało się jasne, że konserwatywno-liberalny Bronisław Komorowski zwyciężył w wyborach prezydenckich, premier Donald Tusk oświadczył, że to najszczęśliwszy dzień w jego życiu. Jak pan zareagował na tę wiadomość?

 
Władysław Bartoszewski: Z wielką ulgą. Jarosław Kaczyński, kontrkandydat Komorowskiego, nie byłby dobrym prezydentem. Całym sercem byłem po stronie Bronka.

Poznali się panowie w areszcie.

Byliśmy internowani w tym samym ośrodku, w którym przebywało wielu późniejszych tuzów polskiej polityki, na przykład pierwszy niekomunistyczny premier w powojennej historii Polski Tadeusz Mazowiecki czy Bronisław Geremek. Nasze drogi przecięły się zimą 1981/82. W ciągu czterech miesięcy spędzonych w areszcie połączyła nas bliska przyjaźń, co było dosyć dziwne.

Dlaczego?

Ja wówczas dobiegałem sześćdziesiątki, on zaś był w wieku mojego syna. Po kilku tygodniach przeszliśmy jednak na ty. Od tego czasu bardzo dobrze się rozumiemy i dlatego wynik wyborów miał dla mnie podwójne znaczenie: ktoś, kogo znam tak dobrze, w pewnym momencie staje się niemal członkiem rodziny, za którego ręczę, że jest człowiekiem poważnym, cierpliwym, rozważnym i stałym w sposobie myślenia i działania.

Co sprawiło, że między panami tak szybko zrodziło się zaufanie?

Komorowski studiował historię. Nigdy jednak nie pracował dla komunistów – był nauczycielem w seminarium franciszkanów. W tamtych czasach trudno sobie wyobrazić bardziej chrześcijańską postawę.

I to panów połączyło?

Dla mnie był to znak, jaką drogę obierze on w życiu.

Reklama