Już ich tu nie ma
Anna Maria Anders o tym, jak się żyło w domu z dwiema ikonami emigracji
Ewa Winnicka: – Kiedy idzie się ulicą Brondesbury Park w Londynie, trudno nie zauważyć domu z nieosłoniętymi oknami i wielkim portretem generała Władysława Andersa.
Anna Maria Anders: – Mama mieszkała tu prawie 60 lat. Pielęgnowała pamięć o tacie, który umarł w 1970 r. Cały salon pełen jest pamiątek po nim. Portrety, srebrne naczynia z dedykacjami, pamiątkowa broń.
Pani mieszka w Ameryce, co się stanie z domem generała? To przecież małe muzeum historii Polski na uchodźstwie.
Jeszcze nie mogę myśleć o tym, że mamy tu już nie ma. Zadecyduję w przyszłym roku.
Polacy po 1945 r. osiedlali się głównie w dzielnicy Kensington, a potem przenosili na zachód miasta. Na Ealing i do Hammersmith. Skąd pomysł na północny Londyn?
To jest dobra dzielnica, domy samodzielne z dużymi ogrodami, żadna zabudowa tarasowa. Ale dla taty ważniejsze było, że mieszkali tu wcześniej jego adiutanci – książę Eugeniusz Lubomirski i hrabia Ludwik Łubieński z rodzinami. Oni namówili tatę na przeprowadzkę. Zwłaszcza hrabia Łubieński odgrywał dużą rolę w życiu taty. Ja też go lubiłam, na balu emigracji zawsze tańczył ze mną walca. Później w pobliże Kilburn przeprowadził się prezydent Kaczorowski.
Pani pierwsze wspomnienia rodziców?
Widzę duży ogród, w którym lubię się bawić. I ojca, który biega po ogrodzie z moimi koleżankami. Był w nieprawdopodobnej formie, chociaż kiedy byłam dzieckiem, miał blisko 70 lat. Pamiętam czerwcowe przyjęcia w ogrodzie z okazji Władysława.