Ogłoszony pod koniec kwietnia 2015 r. wynik przetargu na śmigłowiec dla polskiej armii (MON kupi 50 wielozadaniowych H225M Caracal od francuskiego koncernu Airbus Helicopters) skomentował nad Sekwaną dziennik „Le Parisien”: „To historyczna premiera we francusko-polskich stosunkach po upadku muru berlińskiego, gdyż Francja nigdy wcześniej nie eksportowała broni do Polski, która tradycyjnie była klientem Stanów Zjednoczonych i Niemiec”. Nic bardziej mylnego. Francuska zbrojeniówka już raz odgrywała rolę strategicznego inwestora w Rzeczpospolitej.
Interesowny sojusznik
Po pierwszej wojnie światowej, gdy bolszewicy umocnili panowanie na terenie dawnego imperium Romanowów, Francja potrzebowała nowego sojusznika. Z jego pomocą mogłaby szachować Niemcy. Dlatego w lutym 1921 r. z otwartymi ramionami przyjęto w Paryżu Józefa Piłsudskiego. Podpisane wówczas traktaty zapowiadały serdeczną przyjaźń Rzeczpospolitej z III Republiką. Zobowiązywały oba kraje do wzajemnej pomocy militarnej w razie zagrożenia ze strony Niemiec (w przypadku agresji ze strony ZSRR Francuzi obiecywali tylko dostawy uzbrojenia). Gwarantując jednocześnie jak najlepsze warunki funkcjonowania Francuskiej Misji Wojskowej, już od dwóch lat działającej w Warszawie. Polska otrzymała też za sprawą aneksu do konwencji wojskowej kredyt w wysokości 400 mln franków na zakup sprzętu militarnego.
Stworzenie przemysłu zbrojeniowego w II RP nie przedstawiało się łatwo. „Większość fabryk, posiadających odpowiedni park maszynowy i mających doświadczenie w produkcji seryjnej elementów metalowych lub chemicznej, była zniszczona” – ocenia Jerzy Gołębiowski w monografii „Przemysł wojenny w Polsce 1918–1939”. Chcąc wesprzeć prywatnych inwestorów, Główny Urząd Zaopatrzenia Armii składał zamówienia na dostawy uzbrojenia w firmach niezajmujących się wcześniej tego rodzaju produkcją.