Nie zanosiło się, by Angelo Giuseppe Roncalli miał zostać papieżem. Pochodził z ubogiej wielodzietnej rodziny chłopskiej, a włoscy papieże często należeli do któregoś z arystokratycznych rzymskich rodów. Ale miał silną osobowość i instynktowne wyczucie, czego od niego w Kościele oczekiwano, a także optymistyczne nastawienie do życia. Piął się po drabinie kariery powoli i jakby mimowolnie. A jednak został na starość papieżem, a po śmierci świętym, choć nie tak szybko, jak oczekiwali wierni.
Gdy w 1963 r., po pięciu latach pontyfikatu, zmarł na raka (palił papierosy), powszechne było wołanie wiernych, by dobrego papieża Jana jak najszybciej kanonizować, nawet z pominięciem procedur. Kochano go tak, jak dziś ludzie kochają Franciszka.
Najważniejsza decyzja Jana XXIII to zwołanie Soboru Watykańskiego II. Papież włączył się też energicznie i skutecznie do ratowania pokoju światowego, kiedy radzieckie rakiety na Kubie poważnie zagroziły wojną. Do dorobku Roncallego należy też nowa, bardziej dialogowa polityka Watykanu wobec rządów komunistycznych w europejskich krajach katolickich. Ale w pamięci zbiorowej, nie tylko wierzących, pozostanie przede wszystkim osobowość i styl bycia Jana XIII. Ludzie uważali, że dzięki Roncallemu Kościół staje się bardziej ewangeliczny. Podobną nadzieję budzi dziś papież Franciszek.
Poprzednikiem Roncallego był papież Pius XII. Surowy i wyniosły, budził respekt, ale nie sympatię. Nawet pod względem fizycznym byli przeciwieństwem. Roncalli – niski, korpulentny, jowialny, nigdy nie miał problemu z nawiązywaniem kontaktów z ludźmi. Ale watykańscy prałaci cenili sobie wyżej to, że za Piusa Kościół cieszył się stabilnością. Ku ich konsternacji Jan XXIII otwierał kościelne okna na świeże powietrze płynące z zewnątrz.