Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Sąd ostateczny

Na co się skarżymy w Strasburgu

CARO/Westermann / BEW/Ullstein
Polacy wnieśli przed Trybunał w Strasburgu ponad 34 tys. skarg. W tych sprawach widać, gdzie najmocniej iskrzy między państwem a obywatelem; w sądach, więzieniach, w kwestii wolności słowa i nadmiernej presji ideologicznej.
Sprawa Alicji TysiącMaciej Jarzębiński/Forum Sprawa Alicji Tysiąc
Polityka

Czy wolno obrażać Jana Pawła II – na to pytanie odpowiedź przyniesie sprawa Urban przeciwko Polsce, którą w ostatnich dniach Trybunał zakomunikował polskiemu rządowi. Oznacza to, że skarga została przyjęta i będzie rozpatrywana. Chodzi o felieton Jerzego Urbana „Obwoźne sado-maso” z 2002 r. o papieskich pielgrzymkach. Sprawa wydawałoby się zapomniana, ale żeby złożyć skargę do Trybunału, trzeba najpierw wyczerpać ścieżkę krajową. Dlatego wiele głośnych spraw, wokół których toczyły się spory, dopiero po latach zyskuje puentę w postaci strasburskiego wyroku. Podobnie będzie ze sprawą Andrzeja Leppera, skazanego przez polskie sądy za zniesławienie polityków w 2001 r., sprawą dr. Mirosława Garlickiego czy Anny Gąsior, skazanej za zniesławienie Zbigniewa Wassermanna.

Klony przeciwko Polsce

Absolutny numer jeden na liście spraw polskich w Strasburgu to jednak prawo do rzetelnego procesu. Polskę skarżono w kwestiach dostępu do obrońcy z urzędu, zbyt wysokich opłat sądowych, ale przede wszystkim – o przewlekłość postępowania. Do Strasburga trafiały sprawy, które przed polskimi sądami ciągnęły się ponad 20 lat. Przegrywaliśmy je hurtowo, płacąc wysokie odszkodowania. Dlatego w 2004 r. przyjęto ustawę pozwalającą skarżyć się na przewlekłość postępowania w kraju. Ten środek był początkowo średnio skuteczny, bo sądy co prawda przyznawały rację skarżącym, ale nie zasądzały odszkodowań. Dopiero po kolejnych wyrokach w Strasburgu to się zmieniło.

Mamy tu do czynienia z klasycznym przykładem tak zwanej sprawy klonowej, czyli takiej, w której Trybunał stwierdza, że nie jest to pojedynczy przypadek naruszenia Konwencji, ale problem systemowy, który należy rozwiązać poprzez zmiany prawne – tłumaczy Adam Bodnar, sekretarz Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Tak było na przykład w przypadku spraw o odzyskanie mienia zabużańskiego.

Ostatnia sprawa klonowa Kauczor przeciwko Polsce, zakończona w lutym ubiegłego roku, dotyczy nadużywania tymczasowego aresztu. W 2007 r. Trybunał stwierdził naruszenie Konwencji w 32 tego typu sprawach, w 2008 r. – w 33, a kolejnych 90 zostało zakomunikowanych rządowi. Sprawa Adama Kauczora była rekordowa: podejrzany o morderstwo i nielegalne posiadanie broni przesiedział w tymczasowym areszcie prawie 8 lat. Trybunał przyznał mu 10 tys. euro odszkodowania, a w wyroku stwierdził, że problem ma charakter strukturalny.

Kolejnym klonem może stać się lustracja. 6 spraw Polska już przegrała, a kolejnych 5 zostało zakomunikowanych rządowi. Do Strasburga skarżyli się m.in. usunięta z zawodu sędzia, sędzia pozbawiona przywilejów emerytalnych, kandydat do Parlamentu Europejskiego. Za każdym razem Trybunał uznał, że w procesach lustracyjnych złamana została zasada równości broni. Brak pełnego dostępu do tajnych akt nie gwarantuje oskarżonym wystarczającego prawa do obrony. – Lista tych spraw będzie coraz dłuższa, a rząd polski na razie wyroki strasburskie ignoruje. Zasady postępowania w procesach lustracyjnych nie zmieniły się, a to oznacza, że każdy, kto po zakończeniu postępowania w kraju wniesie skargę do Strasburga, ma sprawę wygraną – twierdzi Paweł Osik z zespołu Prawa Człowieka a Rozliczenia z Przeszłością w Fundacji Helsińskiej.

Więźniowie przeciwko Polsce

Niedawno głośno było o sprawie Pawła J., więźnia, któremu odmówiono prawa do ślubu. „Związek zaczął się i rozwijał w sposób nielegalny, poprzez przesyłanie grypsów i z punktu widzenia społecznej rehabilitacji skazanych nie jest godzien ochrony prawnej” – stwierdziły władze więzienne. Wszelkie odwołania okazały się nieskuteczne, więc Paweł J. poskarżył się do Strasburga i wygrał. Trybunał upomniał Polskę, że więzienie nie oznacza pozbawienia człowieka podstawowych praw i wolności, a powodem odmowy zgody na ślub mogą być jedynie przeszkody wymienione w kodeksie rodzinnym.

W Strasburgu wygrywali już więźniowie skarżący się na warunki, przeludnienie, dostęp do świadczeń medycznych, poniżające traktowanie. Wygrał więzień, któremu odmówiono przepustki na pogrzeb ojca, a także inny, któremu klawisze pozwolili głosować w wyborach, pod warunkiem, że rozbierze się do naga. Najcięższy kaliber miała sprawa Dzieciak przeciwko Polsce, bo złamany został artykuł 2 Konwencji, czyli prawo do życia. Gdy Zbigniew Dzieciak przebywał w areszcie, szpital trzykrotnie wyznaczał termin operacji ratującej mu życie. Więzień zamiast trafić do szpitala, brał udział w rozprawach. Za trzecim razem prokurator przetrzymał w aktach list z planowaną datą zabiegu i korespondencja dotarła do aresztu po terminie. Człowiek zmarł. Trybunał nie tylko przyznał żonie odszkodowanie, ale też stwierdził, że Polska nie była w stanie efektywnie przeprowadzić śledztwa w tej sprawie.

Oczywiście więzienie to nie sanatorium, ale jest granica między karą pozbawienia wolności a traktowaniem więźniów jak podludzi pozbawionych wszelkich praw. I u nas jest ona zbyt często przekraczana – mówi Monika Gąsiorowska, adwokatka, która brała udział w kilkudziesięciu procesach przed Trybunałem strasburskim.

Polacy skarżą się do Trybunału także na brutalność policji. W 2007 r. uznał on, że Polska złamała zakaz tortur. W czerwcową noc, w podwarszawskich Markach, Dariusz Dzwonkowski pił z kolegami pod sklepem. Zachowywali się głośno, ktoś wezwał policję. Funkcjonariusze zakuli mężczyzn w kajdanki i kazali położyć się na ziemi. Dzwonkowski się stawiał. Twierdzi, że policjanci go pobili. Policjanci twierdzą, że pobił się sam, specjalnie waląc głową o krawężnik. Prokurator uwierzył, że Dzwonkowski sam złamał sobie rękę, żuchwę i doprowadził do pęknięcia oczodołu. Ten poskarżył się do Strasburga i wygrał 10 tys. euro.

Przed Trybunałem wygrali także wrocławscy squatersi, do których o trzeciej nad ranem wpadła policja, by wyjaśnić, dlaczego przed squatem stoi niezamknięty samochód (sprawa Rachwalski i Ferenc przeciwko Polsce). Policjanci kazali wszystkim ustawić się pod ścianą, wyzywali od hołoty, brudasów i pedałów, dwie osoby pobili, przeszukali budynek bez nakazu. Polska prokuratura uznała, że postępowanie policjantów było uzasadnione. Według Trybunału, Polska złamała zakaz nieludzkiego i poniżającego traktowania oraz prawo do poszanowania życia prywatnego. Squat to też dom, cokolwiek policja myśli na ten temat.

Słowo przeciwko Polsce

Ostatni wyrok z artykułu 10 Konwencji, o swobodzie wypowiedzi i wolności prasy, dotyczy pieska Reksia. Skargę złożono przed 10 laty. Wówczas firma Star Foods prowadziła agresywną kampanię reklamową chipsów, zamieszczając na paczkach nalepki z kontrowersyjnymi hasłami. Jedno z nich głosiło, że Reksio jest mordercą. „Angorka”, dodatek dziecięcy do tygodnika „Angora”, zamieścił wówczas rysunek, na którym chłopiec zwraca się do Reksia: „Nie martw się, też byłbym mordercą, gdybym jadł to świństwo”. Firmie Star Foods „świństwo” się nie spodobało, a polskie sądy przyznały, że tygodnik naruszył dobre imię spółki. Trybunał jednak uznał, że skoro kampania skierowana do dzieci zawierała treści dla nich nieodpowiednie, to sprawa jest ważna społecznie, a wówczas media mają prawo do przesady i prowokacji.

To już drugi proces wygrany przez „Angorę” w Strasburgu. Poprzedni dotyczył sprawy porwania córki marszałka Sejmu Macieja Kerna. Tygodnik napisał, że nadużył on w tej sprawie stanowiska i dostarczał mediom kłamliwych informacji. Polski wymiar sprawiedliwości uznał to za zniesławienie, Strasburg za głos dopuszczalny w publicznej debacie.

Precedensowe znaczenie miał także ubiegłoroczny wyrok w sprawie Wojtas-Kaleta przeciwko Polsce. Dziennikarka wrocławskiego oddziału TVP Helena Wojtas-Kaleta skrytykowała na łamach „Gazety Wyborczej” decyzję o zdjęciu z anteny dwóch programów poświęconych muzyce klasycznej i podpisała list otwarty przeciwko zastępowaniu kultury „pseudomuzycznym kiczem”. Od władz telewizji dostała naganę za naruszenie dobrego imienia pracodawcy, a sądy obu instancji zgodziły się z tą opinią, twierdząc, że zachowała się nielojalnie. W ocenie Trybunału, obowiązek lojalności wobec pracodawcy nie ma mocy wiążącej wobec dziennikarzy, bo istotą tego zawodu jest przekazywanie informacji i opinii. Mają zatem nie tylko prawo, ale i obowiązek komentowania spraw o znaczeniu publicznym. Stwierdził także, że skoro kraj zdecydował się na stworzenie systemu mediów publicznych, to musi zagwarantować w nim pluralizm poglądów.

Polska zazwyczaj przegrywa w Strasburgu sprawy związane ze swobodą wypowiedzi. Problemem jest obowiązujące u nas prawo, a konkretnie artykuł 212 kodeksu karnego, zgodnie z którym za pomówienie osoby czy instytucji grozi kara więzienia – mówi Dominika Bychawska z Obserwatorium Wolności Mediów. Podejrzanego w takich sprawach traktuje się jak najgroźniejszego przestępcę. Policja pobiera odciski palców, robi zdjęcie do kartoteki, może przeszukać dom (niedawno drukowaliśmy na ten temat Raport Bianki Mikołajewskiej – POLITYKA 41/09). – W jednym z wyroków Trybunał nie powiedział co prawda wprost, że artykuł 212 jest sprzeczny z Konwencją, ale uznał, że jest nieproporcjonalnie dolegliwy, a zawód dziennikarza wymaga ochrony. Niestety, polskie sądy nie biorą tego orzeczenia pod uwagę – dodaje Bychawska.

W Polsce przyjęło się przekonanie, że politycy wymagają szczególnej ochrony przed zniesławieniem, podczas gdy w praktyce europejskiej jest wręcz przeciwnie. Wobec polityków wolno więcej. Dlatego wyrok w sprawie Andrzeja Leppera, który z trybuny sejmowej zniesławił kilku znanych polityków, może być zaskoczeniem. W Strasburgu dochodzi także sprawiedliwości Wanda Gąsior, którą polski sąd uznał za winną zniesławienia Zbigniewa Wassermanna, gdy nazwała go oszustem, bo nie zapłacił jej zięciowi za wykonaną pracę (montował m.in. słynną wannę z hydromasażem).

Aborcja, geje, etyka

Sprawa Alicji Tysiąc, której odmówiono legalnej aborcji, bez możliwości odwołania się od tej decyzji, była bodaj najgłośniejszym w Polsce strasburskim wyrokiem. Pierwszym, ale nie ostatnim, bo lada moment może zapaść wyrok w podobnej sprawie R.R. przeciwko Polsce. W tym przypadku kobietę zmuszono do urodzenia dziecka z wadą genetyczną. Strasburg zakomunikował polskiemu rządowi także sprawę Agaty Lamczak. Może być jeszcze głośniejsza niż sprawa Alicji Tysiąc, bo tu wchodzi w grę złamanie artykułu o prawie do życia. U 25-letniej Agaty zdiagnozowano wrzodziejące zapalenie jelita grubego, gdy była w ciąży. Choć stan jej zdrowia drastycznie się pogarszał, a kobieta skarżyła się na silne bóle, lekarze koncentrowali się głównie na ciąży. Nie przeprowadzili pełnych badań, bo nie pozwalało im na to sumienie. Byli głusi na żądania matki i narzeczonego, by leczyć Agatę bez względu na konsekwencje dla płodu, a wijącej się z bólu kobiecie zalecali, żeby bardziej przejmowała się dzieckiem niż „własnym tyłkiem”. Po czterech miesiącach męczarni Agata zmarła. Wcześniej obumarł płód.

Wyrok w sprawie Tysiąc przeciwko Polsce wszedł do międzynarodowego orzecznictwa. Niedawno został przywołany w sprawie ABC przeciwko Irlandii. Trybunał zalecił Polsce stworzenie ścieżki prawnej, która pozwoli odwołać się od decyzji lekarza i faktycznie takie rozporządzenie weszło w życie. Według Wandy Nowickiej, szefowej Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, jest ono jednak niejasne, niespójne i dopiero przyszłość pokaże, jak działa w praktyce.

Wyrok w sprawie Bączkowski i inni przeciwko Polsce, dotykający innego obszaru ideologicznego sporu, faktycznie zmienił polską praktykę. Poszło o zakazanie Parady Równości w 2005 r. przez ówczesnego prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego. Decyzję tłumaczył względami bezpieczeństwa, aprobując w tym samym dniu sześć innych zgromadzeń, m.in. pod hasłami: „Przeciwko propagowaniu związków partnerskich” czy „Chrześcijanie respektujący prawa Boże to obywatele pierwszej kategorii”. Trybunał jednomyślnie stwierdził naruszenie Konwencji i nie pozostawił wątpliwości co do tego, że mniejszości seksualne mogą korzystać z wolności zgromadzeń. – Od tego czasu nie zakazano ani jednej parady czy marszu, choć jest ich coraz więcej – przyznaje Yga Kostrzewa z fundacji Lambda, jedna ze skarżących. – Nie chcieliśmy odszkodowania, tylko jasnego komunikatu, że Polska ma przestrzegać praw człowieka. Dla nas ten wyrok ma nie tylko znaczenie praktyczne, ale i symboliczne.

Na rozpatrzenie w Strasburgu czeka inna sprawa dotycząca osób homoseksualnych: Kozak przeciwko Polsce. Trybunał ma rozstrzygnąć, czy skarżący ma prawo odziedziczyć lokal socjalny po zmarłym partnerze.

Spór o etykę w szkołach ciągnie się od lat. Od lat też czeka w Strasburgu na rozstrzygnięcie sprawa Grzelak przeciwko Polsce. Wyrok prawdopodobnie zapadnie w tym roku. Syn państwa Grzelaków, zgodnie z wolą rodziców, nie brał udziału w zajęciach z religii. Jednocześnie okazało się, że w mieście, gdzie mieszkają, nie ma ani jednej szkoły, która organizowałaby alternatywne zajęcia z etyki. Chłopiec spędzał czas na korytarzu lub w bibliotece. Ze względu na dyskryminację fizyczną i psychiczną dwukrotnie zmieniał szkołę. Rodzice skarżyli się do wszystkich możliwych instytucji w Polsce, ale bezskutecznie. Gdyby wyrok Trybunału był dla nich pozytywny, byłoby to dobitne stwierdzenie, że prawo do nauczania etyki w polskich szkołach jest iluzoryczne. Inna rzecz, że dla Grzelaków nie będzie to już miało praktycznego znaczenia. Ich syn niedługo kończy szkołę średnią.

My już swoje przeszliśmy, ale mimo wszystko ta sprawa dalej ma dla mnie sens – deklaruje Czesław Grzelak. – Inne dzieci są w tej samej sytuacji, może moje wnuki też będą. Poza tym chodzi mi o to, żeby konstytucja nie była traktowana jak śmieć.

Co mamy za paznokciami

Zdaniem Adama Bodnara, poprzez strasburskie sprawy widać, co który kraj ma za paznokciami. We Francji i Włoszech są to głównie kwestie związane z emigrantami, w Czechach i na Słowacji problem romski, w Bułgarii – przemoc stosowana przez policję. – U nas to nadmierny wpływ Kościoła katolickiego na sferę publiczną, a dokładnie rzecz biorąc, postawy polityków, którzy mu ulegają, by nie stracić części elektoratu.

Od momentu ratyfikowania Konwencji Polacy zgłosili do Trybunału w Strasburgu ponad 34 tys. spraw. To nam daje drugie miejsce po Rosji. Jeśli brać pod uwagę liczbę rozpatrywanych obecnie spraw, jesteśmy na szóstym miejscu, wyprzedzani m.in. przez Rosję, Turcję i Ukrainę. Większość skarg jest odrzucana, bo nie spełnia podstawowych warunków formalnych (minęły terminy lub ścieżka krajowa nie została wyczerpana). Tylko 7 proc. Polaków korzysta z pomocy prawnej przy składaniu wniosków. Tak czy inaczej, Trybunał jest u nas traktowany jako coś w rodzaju czwartej instancji.

Z jednej strony jest postrzegany przez obywateli jako ostatnia deska ratunku, a z drugiej jako straszak – mówi Monika Gąsiorowska. – Znam przypadki, że sędzia nie skończy jeszcze czytać uzasadnienia wyroku, a człowiek wybiega z sali grożąc Strasburgiem.

Według Bodnara, mit strasburski w Polsce bierze się także z nieufności obywateli wobec państwa. Wygrać z Polską w Strasburgu to prawdziwa satysfakcja. Inna rzecz, że polski wymiar sprawiedliwości temu sprzyja. To złe przepisy i niechlujstwo prawne napędzają liczbę skarg. – Strasburg nie jest od rozwiązywania wielkich problemów – mówi. – Jego wyroki pokazują, gdzie system prawny zgrzyta, co należy naprawić, podregulować. Można powiedzieć, że tuninguje system. Tworzy pojęcia i standardy prawne, do których można się odwoływać.

Dzięki wyrokom Trybunału zmieniono choćby przepisy o izbach wytrzeźwień, wprowadzono skargę na przewlekłość postępowania, rozwiązano kwestię mienia zabużańskiego. Ale kolejna pula spraw czeka w kolejce do naprawy. Nie tylko lustracja, ale choćby kwestia praw rozwiedzionych rodziców, którzy nie mogą wyegzekwować przyznanych przez sądy kontaktów z dziećmi. Precedensowa może stać się sprawa Moskal przeciwko Polsce. Skarżyła się kobieta, której ZUS błędnie przyznał świadczenia i z dnia na dzień je odebrał. Wyrok strasburski przyznał, że państwo naruszyło jej zaufanie, zachowało się nieprzewidywalnie, a obywatel ma prawo do dobrej administracji. Podobnych spraw jest około 150. Przełomowy będzie także wyrok w zakomunikowanej już sprawie Kędzior przeciwko Polsce, w której chodzi o ubezwłasnowolnienie. Takich przypadków jest coraz więcej i wygląda na to, że ubezwłasnowolnienie stało się u nas poręcznym narzędziem, pozwalającym rodzinie pozbyć się niechcianego członka. Wyrok może podważyć obowiązujące procedury.

Przypuszczam, że niedługo mogą trafić do Strasburga sprawy związane z przemocą wobec kobiet. Jest już precedens Opuz przeciwko Turcji, w którym ofiara przemocy domowej nie dostała od państwa opieki i nadal była maltretowana. Podobnych przypadków jest w Polsce sporo. Prędzej czy później będzie też skarga na obecność krzyży w instytucjach państwowych – przewiduje Adam Bodnar.

Przegrane strasburskie wpływają fatalnie na wizerunek kraju, dlatego polski rząd coraz częściej idzie ze skarżącymi na ugodę; w sprawach oczywistych, gdzie przegrana jest pewna, ale też w takich, których nie chce nagłaśniać medialnie. Inna rzecz, że z nagłaśnianiem bywa różnie. Do opinii publicznej przebijają się nieliczne sprawy. Czasem urzędnik, który faktycznie zawinił, nawet nie wie, że zapadł wyrok. To państwo jest oskarżone i ono płaci za błąd. A media nie piszą, że Polska znów przegrała. Przecież ciągle przegrywa, co to za news.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną