Na pogrzeb męża Zofia Beynar-O’Bretenny włożyła czarny kostium, skórzane rękawiczki, a na głowę czarną chustkę. Na żadnym ze 124 zdjęć, zrobionych na pogrzebie Lecha Beynara (znanego lepiej pod pseudonimem Paweł Jasienica) przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa, nie widać łez wdowy. Na wszystkich fotografiach ma oczy zasłonięte ciemnymi okularami i spuszczoną głowę, jakby wpatrywała się w grudki ziemi leżące przed trumną pisarza.
„Zachowywała się tak, jak przystało na smutną wdowę po wielkim pisarzu” – zapamiętał kpt. Adam G. z SB, który rejestrował służbowo wszystko, co mówiono nad trumną pisarza. Dzięki Służbie Bezpieczeństwa, która w sierpniu 1970 r. wysłała na cmentarz aż trzech pracowników, wiemy, że na pogrzebie przemawiał Jan Parandowski, po nim Stanisław Stomma i na końcu Jerzy Andrzejewski. Wiadomo nawet, kto zaintonował „Jeszcze Polska nie zginęła...”, kto śpiewał, a kto tylko ruszał ustami.
Wdowa po pisarzu zwierzyła się potem kapitanowi Adamowi G., że najtrudniejsza dla niej była stypa. W pewnym momencie podeszła do niej córka pisarza i powiedziała: To pewnie ty przez cały czas kapowałaś? Wdowa podejrzenie zbyła jakimś żartem.
„Trudno było uwierzyć w taką możliwość – wspomina Adam G. – Była najlepiej zakonspirowaną agentką, jaką pamiętam”.
Po śmierci Pawła Jasienicy wdowa poprosiła SB o szybką zamianę mieszkania. „Mówiła, że nie chce mieszkać w domu, w którym pomogła wykończyć męża – wspominał jej oficer prowadzący Adam G. – Przeniosła się na Stare Miasto, gdzie mieszkało dużo esbeków. My tę dzielnicę nazywaliśmy »Ubowo«”.