Fałszywy śpiew
Norman Davies o tym, że martwi się o Polskę, a PiS to jego zdaniem polityczna sekta
[Wywiad został opublikowany 20 września 2010 roku.]
Janina Paradowska: – Powiedział pan niedawno, że po raz pierwszy od lat martwi się o Polskę. Czy rzeczywiście trzeba się aż martwić?
Norman Davies: – Przez kilka miesięcy byłem bardzo intensywnie zajęty pracą nad nową książką „Zaginione królestwa” i latem nagle jakby się obudziłem. Zobaczyłem, że w Polsce dzieją się niepokojące rzeczy. Byliśmy z żoną w Smoleńsku 7 kwietnia, wraz z premierem Donaldem Tuskiem, widzieliśmy, jak się te uroczystości odbywały, i miałem nadzieję, że polska polityka powoli wchodzi na lepszą drogę. A później zobaczyłem, co się dzieje wokół krzyża, i bardzo mnie to poruszyło. Miałem zresztą swoje osobiste powody. 10 kwietnia przez wiele godzin stałem w tłumie pod Pałacem Prezydenckim; ustawione były tam całe baterie kamer telewizji zagranicznych. Ponieważ wiele osób mnie rozpoznało, przechodząc od kamery do kamery udzielałem wywiadów i to mój głos, moja twarz były dla licznych zagranicznych telewizji świadectwem autentycznego szoku, wstrząsu, żałoby Polaków. Byłem więc częścią tego, co się zdarzyło spontanicznie, autentycznie. A potem widzę grupę ludzi, którzy przywłaszczają sobie ten moment, a krzyż przestaje być symbolem żałoby i pojednania, wspólnego żalu, a staje się instrumentem politycznej gry. Pomyślałem, że w Polsce zaczynają się dziać nieprzewidywalne rzeczy.
Na dodatek tempo tego kryzysu, szaleństwa, gorączki – trudno tu nawet znaleźć właściwe słowo – jest coraz bardziej intensywne. Wprawdzie nadal wydaje mi się, że to bańka mydlana, która wcześniej czy później pęknie, ale na razie rośnie.