Nadleśnictwo wnioskuje o odstrzał 10 żubrów. Czy naprawdę musimy strzelać do tych zwierząt?
Aktora Marcina Dorocińskiego oburzyło (dał wyraz swemu oburzeniu na Facebooku), że mazurskie Nadleśnictwo Borki organizuje komercyjne polowania na żubry. O ile nadleśnictwo dostanie zgodę Generalnego Dyrektora Ochrony Środowiska, będzie 10 pozwoleń i to tylko dla zamożnych myśliwych – strzał do brunatnej bestii kosztuje 12 tys., zabranie włochatej skóry i łba do domu to może być już impreza za ponad 36 tys. zł (w zależności od płci i wielkości zwłok).
Zysk, wzorem lat poprzednich, ma być przeznaczony na utrzymanie stada – obecnie w Puszczy Boreckiej żyje około stu żubrów.
Czy w Polsce można polować na żubry?
Żubry po I wojnie światowej ocalono od zagłady dosłownie w ostatnim momencie, co wcale nie oznacza, że nie poluje się na nie. Co roku ze stad żyjących na wolności, m.in. w Puszczy Białowieskiej, eliminuje się osobniki chore, ze złamanymi kończynami lub z wadami genetycznymi, które – jak twierdzą naukowcy opiekujący się żubrami – mogą okazać się decydujące dla przetrwania gatunku.
Wad nie brakuje, bo żubry są bardzo blisko spokrewnione, pochodzą od kilkunastu przodków. Praktyka ochrony jest więc taka: co roku typuje się żubry do ostrzału – w samej Puszczy Boreckiej min. 10 osobników. W całej Polsce w 2014 r. można było zabić do 50 żubrów. Nie zawsze limit jest wykorzystywany.
Pytanie, czy do wszystkich wytypowanych do eliminacji żubrów trzeba koniecznie strzelać. Dlaczego zwierząt chorych nie pozostawi się np. wilkom, a tych z wadami genetycznymi nie wywiezie do lasów np. Dolnego Śląska, skąd jest dość daleko do wolno żyjących stad Pomorza Zachodniego i wschodniej Polski? I czy na pewno Lasy Państwowe muszą dostarczać rozrywkę polegającą na mordowaniu żubrów?