W Instytucie Pamięci Narodowej też był właściwie sam. Przyszedł w towarzystwie dwóch borowców i narzeczonego swojej córki Marysi, Patryka, młodego człowieka, o którym niewiele wiadomo poza tym, że próbuje zostać aktorem i że był dwukrotnie skazany za jazdę pod wpływem alkoholu. Wałęsa usiadł w pierwszym rzędzie i czekał na wykład Sławomira Cenckiewicza (awansowanego przez PiS na członka kolegium IPN i szefa Centralnej Biblioteki Wojskowej) „Przewodniczący – Noblista – »Bolek« – Prezydent. Kim jest naprawdę Lech Wałęsa?”. Historyk odwołał spotkanie w związku ze śmiercią syna Wałęsy Przemysława, pouczając przy okazji byłego prezydenta, jak ojciec powinien przeżywać żałobę. Świadom zapewne, że ekspertyzy grafologiczne teczki agenta o pseudonimie Bolek, dostarczonej rok temu do IPN przez wdowę po gen. Czesławie Kiszczaku, potwierdzają: pismo agenta Bolka to pismo Wałęsy. Tak twierdzi Instytut Sehna w Krakowie. Wałęsa cały czas zaprzecza. Po to przyjechał w ostatni piątek do IPN. Nie było u jego boku doradców – polityków, historyków, którzy bez emocji mogliby merytorycznie odpowiedzieć na zarzuty.
Wałęsa zabrał głos i trudno mu było ukryć, jak wiele go to kosztuje. W pojedynkę stawił czoła wyraźnie mu nieprzychylnej sali, gdzie co chwila rozlegały się szydercze śmiechy i komentarze. – Ja nikogo tam nie chciałem mieć u boku – mówi Lech Wałęsa. – Zawsze byłem sam i nigdy nie prosiłem o pomoc. Te najważniejsze polityczne gry też prowadziłem sam, i w czasach Solidarności, i prezydentury.
Sam. To potwierdzają wszyscy, którzy z Lechem Wałęsą współpracowali. – Było wokół niego wiele osób, ale te najważniejsze decyzje rzeczywiście podejmował w samotności – mówi senator Sławomir Rybicki (PO), który sekretarzem Lecha Wałęsy został w wieku 21 lat i przez lata był bliskim współpracownikiem szefa Solidarności.