Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Kupimy radar, który nie będzie widział dookoła? Szykuje się kolejny zwrot w zakupie systemu Patriot

Wszyscy wiedzą, że to Izrael – a nie USA – jest światowym liderem w budowie wielowarstwowej obrony przed czymkolwiek, co może spaść na ludzi z powietrza. Wszyscy wiedzą, że to Izrael – a nie USA – jest światowym liderem w budowie wielowarstwowej obrony przed czymkolwiek, co może spaść na ludzi z powietrza. Ints Kalnins / Forum
Największy program zbrojeniowy Polski znów znalazł się na zakręcie. Rząd daje sobie aż rok do namysłu, czy rzeczywiście chce dookólny radar i izraelsko-amerykańskie rakiety.

Telewizyjne i prasowe relacje z kieleckich targów obronnych zdominowały Borsuki (czyli model przyszłego transportera opancerzonego), Groty (czyli karabiny), Żmije (samochody rozpoznawcze dla żołnierzy) i polskie drony, które jednak zamiast do polskich żołnierzy poleciały na Ukrainę. Ale wszystkie te podpisane i zapowiedziane umowy to drobnica przy kontrakcie gigancie, który był obecny niemal w każdej targowej hali – jak ten biały słoń w pokoju. Wszyscy go widzą, część się go boi, niewielu chce o nim rozmawiać, a przecież to on zaciąży na polskich zbrojeniach na najbliższe 30 lat. O ile w pełni dojdzie do skutku.

Najważniejszy, strategiczny, fundamentalny, przełomowy – przymiotników opisujących kontrakt na system obrony powietrznej Wisła może niedługo zabraknąć w języku ministerstwa obrony i zainteresowanych nim mediów. Jednak to właśnie ów historyczny, ciągle niepodpisany „kontrakt stulecia” z amerykańskim rządem i firmą Raytheon jako głównym dostawcą stoi w obliczu decyzji, które radykalnie odmienią jego znaczenie.

Polska nabrała bowiem wątpliwości, czy kupować od Amerykanów proponowany przez Raytheona radar o dookólnym polu widzenia i czy korzyści technologiczne z posiadania nowatorskiej izraelsko-amerykańskiej rakiety będą rzeczywiście takie, jak wcześniej przewidywano.

Żeby unaocznić skalę tych wahań, trzeba zaznaczyć, że system Wisła – polska antyrakietowa broń przyszłości – miał składać się z kilku tzw. zdolności, dających wojsku potrzebny oręż, a przemysłowi technologię poprzez offset. Wyrzutnie systemu Wisła, czyli rakiet strącających nadlatujące cele powietrzne, miały być antybalistyczne, czyli zdolne do zestrzeliwania rosyjskich Iskanderów, sieciocentryczne, czyli zdolne do stworzenia dowolnej konfiguracji poprzez cyfrową wymianę danych, mobilne – zamontowane na łatwych do przerzutu i jeżdżących w terenie podwoziach, i dookólne właśnie. Miały wreszcie być wyposażone w niedrogi pocisk przechwytujący, możliwy do produkcji i rozwoju w naszej zbrojeniówce.

Rakieta z Izraela

W czasie trwających już kilka lat negocjacji z Amerykanami ustaliliśmy, że system Patriot spełni te cechy, choć z pewnymi uzupełnieniami i modyfikacjami. Wymagane przez polskich wojskowych zdolności antybalistyczne zapewnić ma pocisk PAC-3 MSE, wchodzący dopiero na uzbrojenie amerykańskich batalionów Patriota, a produkowany przez Lockheed Martina, będącego jednocześnie konkurentem i partnerem Raytheona.

Sieciocentryczność w polskim wydaniu ma gwarantować system zarządzania polem walki IBCS od Northrop Grummana, nawet niebędący jeszcze na uzbrojeniu US Army. Jelcz i krajowi kooperanci Raytheona mają zbudować polskiemu Patriotowi podwozia terenowo-ciężarowe. Największy problem był z radarem i owym „tanim pociskiem”, po który Raytheon sięgnął do swego izraelskiego partnera Rafaela.

Wszyscy wiedzą, że to Izrael – a nie USA – jest światowym liderem w budowie wielowarstwowej obrony przed czymkolwiek, co może spaść na ludzi z powietrza. Na granaty moździerzowe i mniejsze rakiety ma system Iron Dome (Żelazna Kopuła). Na duże pociski balistyczne – system antyrakietowy Arrow (Strzała). Do polskiej Wisły najbardziej pasuje szczebel pośredni, obrony powietrznej ze zdolnościami antybalistycznymi – David′s Sling, czyli Proca Dawida.

Jak pamiętamy, biblijny Dawid przy jej pomocy małym kamykiem zdołał powalić Goliata. Proca rozpędza bowiem kamień do znacznie większej prędkości, niż jest to w stanie zrobić rzucająca ręka, dzięki czemu taki pocisk nabiera ogromnej energii. Mniej więcej to samo zjawisko wykorzystuje system Proca Dawida, który rozpędza swój pocisk – Stunner – do wielkich szybkości, by niszczyć cel samą energią bezpośredniego uderzenia. Stunner powstał w części dzięki amerykańskim funduszom i jest wspólnym projektem Raytheona i Rafaela. Oferowany na eksport ma się nazywać SkyCeptor, a Polska mogłaby być jego pierwszym nabywcą.

Tyle że my nie chcemy wyłącznie kupić rakiet. Polityka ministerstwa – bynajmniej nie tylko pod obecnymi rządami – była taka, by wraz z pociskiem dostać technologię jego produkcji. Może nie całą, ale przynajmniej istotnych części. W przypadku Stunnera/SkyCeptora najistotniejszą częścią jest silnik rakietowy, nadający mu fantastyczną prędkość (oficjalnie nieujawnianą, ale zapewne powyżej pięciokrotności prędkości dźwięku) i pozwalający na dodatkowe przyspieszenie w ostatniej fazie przechwycenia.

W Kielcach okazało się, że ten cud rakietowej techniki będzie dla Polski niedostępny. Firma Raytheon oświadczyła, a raczej przekazała tylko stanowisko rządu USA i Izraela, że tzw. wieloimpulsowy silnik rakietowy jest poza dopuszczalnym transferem technologii. To samo dotyczy głowicy naprowadzającej, kodów źródłowych rakiety i algorytmów jej programowania. „Jakiś” silnik do SkyCeptora dostaniemy, ale nie ten, o który najbardziej nam chodziło.

Radar, który widzi dookoła

Radar jest jeszcze bardziej zagmatwany. Raytheon nie miał w swojej ofercie urządzenia spełniającego polski wymóg dookólności. Świetnie znane z operacji wojskowych USA radary Patriota nie zmieniły się zasadniczo od 40 lat: mają wielką, nieco pochyloną przednią ścianę, zdolną patrzeć tylko w jednym kierunku. „Widzą” cele w promieniu 120 stopni. Żeby pluton ogniowy Patriotów mógł obserwować cele dookoła, musiałby mieć trzy radary. Na to nikogo nie stać – radar to poza rakietami najdroższy element systemu.

Nasi wojskowi doszli do wniosku, że choć zagrożenie przyjdzie raczej wyłącznie ze wschodu, to rakieta, samolot czy pocisk manewrujący może nadlecieć praktycznie z każdego kierunku i dlatego Polska musi mieć radar dookólny. Sami najlepiej znali modele z obracającą się anteną, bo były od lat w użyciu, a nawet produkcji w Polsce. Jednak zmienić podejście przywiązanego do własnych rozwiązań amerykańskiego giganta nie jest łatwo.

Raytheon zaproponował więc Polsce radar „z uszami”. Do wielkiej anteny przedniej dodał dwie mniejsze po bokach i z tyłu całej radarowej naczepy. Tak powstał projekt radaru, który co prawda widzi dookoła, ale z racji różnicy wielkości anten nie na wszystkich kierunkach równie daleko.

Uznano jednak, że choć nie istnieje jako gotowy produkt, to spełni wymóg dookólności, na którym zależało Polsce. Ma przy tym być supernowoczesny, gdy chodzi o konstrukcję. Raytheon, który produkuje mnóstwo radarów, opanował jako jeden z pierwszych na świecie wojskową technologię nowego półprzewodnika, azotku galu. Materiał ten oferuje lepsze osiągi systemów elektronicznych przy mniejszej masie i zużyciu energii. Tyle że radar istniejącego Patriota – z przyczyn znanych chyba tylko US Army i Raytheonowi – nie przeszedł jeszcze na nową technologię. Mało tego, wcale nie jest powiedziane, że US Army jest zainteresowana radarem Raytheona dla swojego przyszłego systemu obrony powietrznej. Raytheon, jak każda amerykańska korporacja zbrojeniowa, myśli biznesowo. Nie robi nic dla satysfakcji, a dla pieniędzy. Klient chce, klient płaci, klient wymaga.

Polska chce radaru dookólnego z azotkiem galu? Oczywiście, bardzo proszę. Za jakieś pięć lat i przy nieujawnionej sumie dotacji na badania i rozwój taki radar powinien być gotowy. Nikt nie wie teraz, ile będzie kosztował ani czy ostatecznie trafi do wojsk USA. Armia niespiesznie prowadzi konkurencyjne postępowanie, w którym Raytheon ma poważnych rywali: Lockheed Martina i Northrop Grummana. Ma spore szanse wygrać, bo antyrakietowcy też mają swoje przyzwyczajenia, ale pełnej gwarancji dostaw dla Pentagonu nie ma.

Tego właśnie najbardziej boi się nasz MON. Że zainwestuje nieokreślone, choć przewidywalnie ogromne pieniądze w coś, co potem będziemy mieć jako jedyni na świecie. Bo jest co najmniej zastanawiające, że najlepsi klienci Raytheona na system Patriot – bogate kraje Zatoki Perskiej czy Japonia – jakoś nie kwapią się, by finansować ów projekt.

Pewnie czekają, co wybierze armia Stanów Zjednoczonych, i kupią już gotowy, sprawdzony produkt. Oni jednak są w o tyle lepszej sytuacji, że już mają swoje systemy Patriot i mogą się jakoś obronić przed rakietami wroga. My wybraliśmy prawdopodobnie najgorszy czas na zakup systemu obrony powietrznej, bo akurat stare nas już nie zadowalają, a nowych tak naprawdę jeszcze nie ma.

I nie jest to niczyja „wina” w politycznym sensie, po prostu źle trafiliśmy w cykl rozwoju tej technologii. Jeśli niewiadomych związanych z radarem nie jest dość, trzeba dodać, że wcale nie wiadomo, jaki zakres ewentualnego i pożądanego przez Polskę transferu technologii azotku galu zostanie zaakceptowany przez USA.

Raytheon, odwołując się do okrzyczanego mianem przełomu „memorandum intencji” w sprawie Patriotów, mówi jedynie o najwyższym dopuszczalnym poziomie. Nikt nie powiedział do tej pory publicznie, jaki to poziom.

Czy Wisła zasili Narew?

Te sygnały od jakiegoś czasu docierają do resortu obrony. Rośnie świadomość ryzyka. Coraz wyraźniej widać, że koncepcja „Wisły naszych marzeń” jest nie tylko czasowo odległa, ale trudna bądź niemożliwa do pełnej realizacji. Że szans na taki poziom zwrotu technologicznego, o jakim myślano, praktycznie nie ma. Albo że spełnienie tych żądań będzie kosztować tyle, iż w ostatecznym rozrachunku korzyści będą wątpliwe.

Kiedy więc w Kielcach udało mi się usiąść na kilka spokojnych minut z odpowiedzialnym za zbrojenia wiceministrem obrony Bartoszem Kownackim, przyznał – pewnie z bólem serca – że trzeba się będzie jeszcze raz zastanowić nad dookólnym radarem Raytheona i nad SkyCeptorem. Sygnały tych wątpliwości padały już w jego wypowiedziach, nigdy jednak tak dobitnie. Rok po ogłoszeniu przez ministra Antoniego Macierewicza wysłania zamówienia na Patrioty – które zresztą trzeba było poprawić – jesteśmy w sytuacji braku pewności, że w ogóle dojdzie do realizacji systemu Wisła jako całości. Rezygnacja z radaru Raytheona musiałaby oznaczać odłożenie decyzji do czasu wyboru radaru przez US Army. Rezygnacja ze SkyCeptora musiałaby oznaczać wejście do gry innego oferenta rakietowego, np. Lockheed Martina, lub zmianę podejścia – powrót do generacyjnie starszych rakiet Raytheona. Tak wybrała ostatnio Rumunia, zamawiając po prostu istniejący system. Dostanie go na pewno przed Polską.

Zamiast Wisły może być Wisełka. MON, rząd USA i Raytheon wraz z poddostawcami są zdeterminowani, by zawrzeć umowy na pierwszą fazę systemu dla Polski, czyli dwie baterie istniejącego Patriota. 12 wyrzutni nie obroni Polski przed zmasowanym atakiem, ale będzie sygnałem dla wojowniczego sąsiada, że salwa Iskanderów może nie być skuteczna, więc po co ją odpalać. Zwłaszcza że pierwszą część zamówienia tworzą też antybalistyczne pociski PAC-3 MSE – potwornie drogie i niepodlegające transferowi technologii, ale uznawane za niezwykle skuteczne.

Pierwsza faza kontraktu nie obejmie radaru dookólnego ani taniego pocisku do produkcji w Polsce. Jedynym istotnym dodatkiem jest system dowodzenia IBCS, łączący Patrioty w sieć, do której dopiąć można w zasadzie cokolwiek. O ile to cokolwiek zostanie odpowiednio wcześniej zgłoszone, zbadane, dopuszczone do interakcji z IBCS i wyposażone w odpowiedni interfejs. Radarów i wyrzutni nie łączy się kablem USB. Każdy element wpinany do IBCS musi być sprawdzony też pod kątem ewentualnych zagrożeń. Amerykanie nie mogą dopuścić, by jakiś obcy komponent mógł zainfekować sieciowym wirusem ich „system systemów”, do którego w przyszłości podłączą całą swoją obronę powietrzną. Polska będzie pierwszym zewnętrznym klientem na IBCS i będzie to też duży sukces MON, pod warunkiem że polskie radary wczesnego wykrywania przejdą przez amerykańskie sito. Tu też nie ma, niestety, pewności.

Jeśli MON dopnie swego i do końca roku albo na początku następnego zamówi pierwszą partię Patriotów, sukces będzie mniej niż połowiczny. Nie uda się bowiem zagwarantować wymaganego 50-procentowego udziału polskich firm w wartości kontraktu, nie będzie też mowy o kluczowych korzyściach technologicznych dla przemysłu. Będą za to – ograniczone ilością wyrzutni – zdolności wojskowe.

I czas na zastanowienie, co zrobić z radarem i rakietą. Ostateczna decyzja ma zapaść w trakcie 2018 r., w toku negocjacji nad zawartością pakietu drugiej fazy kontraktu na Wisłę. MON liczy, że kupi nie tylko czas, ale i względy Amerykanów. Jeśli popłyną realne pieniądze, może uda się wynegocjować coś więcej lub choćby taniej. Jeśli nie, istnieje poważne ryzyko, że Wisła pozostanie Wisełką już na zawsze, a Polska nigdy nie zamówi docelowej konfiguracji Patriotów z dookólnym radarem i tanimi pociskami.

Drugą, mniej pesymistyczną opcją jest kilkuletnie opóźnienie projektu, które jednak pociągnie za sobą brak możliwości rozwoju bardzo potrzebnego niższego szczebla obrony powietrznej w programie Narew. Wisła – odwrotnie niż w układzie polskich rzek – miała bowiem zasilić Narew technologią i zdolnościami przemysłu. Polska ma ambicję, by samodzielnie zbudować system krótkiego zasięgu, posiłkując się niemal wyłącznie importowaną rakietą. SkyCeptor, pozbawiony rakietowego dopalacza, byłby idealną propozycją, zwłaszcza że po wdrożeniu Wisły byłby w zasadzie polski. Ale czy w ogóle będzie, teraz znowu nie wiadomo.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną