W dwóch kolejnych sondażach partia Razem przekroczyła 5-procentowy próg wyborczy. Oto trzy wyzwania, które dzielą razemowców od wejścia do Sejmu w roku 2019.
Kalendarz wyborczy nie sprzyja partii Razem
Partii takiej jak Razem najłatwiej byłoby najpierw wprowadzić paru ludzi do Parlamentu Europejskiego i bazując na tamtejszej infrastrukturze, budować poparcie przed wyborami trudniejszymi (parlamentarne) i najtrudniejszymi (samorządowe).
Ale kalendarz wyborczy jest inny. Na pierwszy ogień pójdą wybory najtrudniejsze, w których liczą się teren i baza. Razem, owszem, próbuje ją tworzyć. Ale nie oszukujmy się, ich matecznikiem były i są zdecydowanie duże miasta. I nie ma w tym nic złego. Bo jest szansa, by w 2018 r. Razem skorzystało z energii tzw. ruchów miejskich, która eksplodowała w 2014 r. Nie stało się nic takiego, żeby miała wygasnąć przed następnymi wyborami.
Druga szansa to bezpośrednie wybory prezydenckie. Gdyby udało się osiągnąć dostrzegalne wyniki wyborcze (Adrian Zandberg w Warszawie, Agnieszka Dziemianowicz-Bąk we Wrocławiu, może ktoś jeszcze?), byłby to dobry punkt wyjścia do dalszych działań. Inną drogą byłby dla razemów rodzaj manewru „słupskiego”, to znaczy skierowanie swoich najcięższych armat na miasta średniej wielkości (np. Wałbrzych, Gorzów, Sosnowiec). Ryzyko jest oczywiście spore, ale potencjalne zwycięstwo (tak jak to Roberta Biedronia w Słupsku) przeniosłoby partię na zupełnie inną planetę.
Problem kadr u razemowców
Snując takie rozważania przyszłości, stajemy jednak nieuchronnie przed problemem kadr. Od początku swojego istnienia partia stosuje własną, oryginalną metodę „rozproszonego przywództwa” (zamiast przewodniczącego – 11-osobowy zarząd). Media kręcą na to nosem albo ignorują, nazywając ich i tak