Zastawili na nas wnyki, oświetlili i jeszcze postawili strzałki, a nasza ekipa z rozbiegu, na dwie nogi: bum!, wskoczyła w sam środek – opisuje ubiegłotygodniowe głosowania nad obywatelskimi projektami zmieniającymi prawo antyaborcyjne poseł Platformy. Z jednej strony opozycję rozegrał prezes PiS, który wraz z częścią swojego klubu zagłosował za skierowaniem do dalszych prac w komisji projektu Ratujmy Kobiety sygnowanego przez Barbarę Nowacką. Z drugiej zaś – jak twierdzi wielu naszych rozmówców z PO i Nowoczesnej – liderka stowarzyszenia Inicjatywa Polska celowo przyniosła do Sejmu „skrajny projekt” (zakładający m.in. prawo do aborcji na życzenie dla 15-latek; bez wymogu zgody rodziców), a podczas sejmowej debaty mówiła o „zygocie i zlepku komórek”, żeby tym trudniej było go poprzeć konserwatywnym posłom.
Według naszych rozmówców „lewica chce się zbudować na tym temacie”. Tyle że, jeśli miałaby to być prawda, Nowacka powinna następnego dnia po głosowaniu zorganizować konferencję i ogłosić, że zakłada partię skupiającą osoby o postępowych poglądach – alternatywę dla nasiąkniętej konserwatyzmem parlamentarnej opozycji oraz niepotrafiących się porozumieć partii lewicowych. To był jej moment. Wielkie emocje, rozczarowanie sejmową opozycją i błyskawiczny wzrost popularności Nowackiej w mediach społecznościowych (raport „Polityka w sieci” – tam też pojawia się pytanie, czy aby Nowacka nie stała się właśnie „polskim Macronem”) – to wszystko aż się prosiło o odpowiednie wykorzystanie.
Tak się jednak nie stało. Barbara Nowacka wyjechała na urlop, a spotkanie lewicowych środowisk zaplanowała dopiero na 28 stycznia. Efekt jej pracy i zaangażowania na rzecz projektu liberalizującego prawo antyaborcyjne zaczął więc zagospodarowywać Adrian Zandberg, który skorzystał z okazji, zaatakował opozycję i skrzyknął ludzi, aby poszli pod Sejm protestować (według analityków „Polityka w sieci” to właśnie Partia Razem stała się największym beneficjentem ubiegłotygodniowego kryzysu).