Wiedeńczycy noszą w sercach Makarta równie troskliwie jak cesarza Franciszka Józefa czy Franza Josefa Straussa. A może i bardziej, bo nie tylko rozsławiał on miasto, ale i był dla jego mieszkańców wielkim przewodnikiem po splątanych ścieżkach gustu i estetyki. Szybko bogacące się austriackie mieszczaństwo drugiej połowy XIX w. potrzebowało dla swojego materialnego prestiżu odpowiedniej oprawy. I właśnie młody malarz z Salzburga okazał się w tej kwestii mężem opatrznościowym: pokazał, jak lokować pieniądze, by budzić zachwyt i zazdrość innych. Przekonał rodaków, że przeładowanie, ostentacja, nadmiar dekoracji czy umowność stylistyczna są walorami, a nie wadami.
Dziś wystarczy pooglądać wiedeńskie wystawy, zajrzeć do restauracji, popatrzeć na ludzi odwiedzających teatry, by przekonać się, że idee Makarta są ciągle żywe.
Urodził się w 1840 r. w Salzburgu, gdzie w lobby hotelu Bristol do dziś wiszą jego prace. Studia kończył w 1865 r. Można powiedzieć, że ze swym zawodowym debiutem trafił na czasy, gdy powoli kruszały fundamenty europejskiej sztuki. Już wcześniej lekko naruszył je Courbet czy Turner, a w latach 60. do dzieła ostatecznego zburzenia zabrała się mocarna gromadka Francuzów: Renoir, Monet, Manet (już w 1863 r. namalował „Olimpię”), Degas, Pissarro. Praktycznie rówieśnikiem Makarta był Cezanne, zaś tylko o 10 lat młodsi od niego – Gauguin i van Gogh.
Uzdolnionemu Austriakowi dalekie były jednak twórcze rozterki i poszukiwania epoki. Wybrał drogę prowadzącą wówczas dużo prościej do sukcesu i uznania: tzw. malarstwa akademickiego. To tam czekała sława, pieniądze, przychylność możnych i niezliczone zamówienia.
Zgorszeni Dżumą
Pozbawiony talentu Makart i na tej usłanej różami drodze niczego by nie wskórał.