Śląsk jako ciało
Szczepan Twardoch opowiada o swojej najnowszej powieści „Drach”
Justyna Sobolewska: – Czytelnicy, którzy zachwycili się pana „Morfiną”, teraz mogą się zdziwić. W „Drachu” wydarzenia z różnych czasów rozgrywają się jednocześnie i często w kilku językach. Dlaczego musimy czytać po śląsku, niemiecku i rosyjsku?
Szczepan Twardoch: – Brak przypisów w „Drachu” ma służyć poczuciu obcości. Brzmią w tej powieści różne języki, bo różne języki brzmią w świecie przedstawionym. Tak musi być.
Planował pan, że napisze zupełnie inną książkę niż poprzednie?
Piszę tylko te książki, które muszę napisać. Książka pojawia mi się w głowie, nie wiem skąd, i po jakimś czasie wiem, że nie mogę napisać nic innego. „Dracha” w ogóle przeżywałem bardzo mocno przed pisaniem, w trakcie i po. Nie miałem tego jakoś przy „Morfinie”, a tu somatycznie mnie jakoś poszarpało. Wcześniej miałem tak z „Wiecznym Grunwaldem”, który pisałem bardzo szybko, to było intensywnie fizyczne, zmieniłem się po tej książce – i z „Drachem” też tak mam. Zrozumiałem to dopiero, kiedy przeczytałem tę powieść po raz pierwszy w całości, i jakoś się wtedy zdziwiłem, skąd się wzięła. Coś mi ta książka zrobiła, coś, z czego sobie nie zdaję jeszcze sprawy.
Losy śląskiej rodziny, o której pan opowiada, sięgają XIX w. aż po współczesność. Rzecz dzieje się nie tylko na Śląsku, ale na frontach pierwszej wojny światowej. Długo zbierał pan materiały?
Tak i nie. Oczywiście nie obyło się bez czytania, ale zasadniczą substancję tej powieści nosiłem w sobie od dawna. Owszem, kupiłem różne książki, do niektórych nie zajrzałem nawet, chociażby do „Statutu organicznego województwa śląskiego” z 1922 r.