Aktor Andrzej Masztalerz zastanawia się głośno: – A może wyrzucimy tę „włoską”? Przecież wiadomo, że jak pizzeria, to włoska. Po drugiej stronie szyby realizatorzy zgadzają się na zmianę i nowy tekst wyświetla się na prompterze. Czyta dalej. Wszystko idzie dobrze do czasu, gdy dociera do kolejnego problematycznego fragmentu. – …lecą na błotniastych skrzydłach? – urywa niepewnie. – Stop! – krzyczy reżyser – Miało być „błoniastych”. Drugie podejście… i znowu pomyłka. – Przynajmniej emocja była dobra! – pociesza Michał Szolc, jeden z właścicieli studia Sound Tropez, gdzie właśnie trwa nagranie słuchowiska opartego na opowiadaniu H.P. Lovecrafta.
Produkcja idzie pełną parą, bo co najmniej od kilku lat słuchowiska znowu są w modzie. Po tę formę sięgają i wielcy gracze, jak Audioteka – kojarzona przede wszystkim z branżą audiobooków – która pracuje z gwiazdorskimi obsadami i gigantycznymi budżetami – i muzycy niezależni, którzy słuchowiska nagrywają we własnych domach. Ci pierwsi już od 2008 r. produkują po kilka dużych słuchowisk rocznie, ci drudzy uaktywnili się nieco później. Ale w ciągu dwóch ostatnich lat na polskim niezależnym rynku wydawniczym pojawiło się ponad 15 słuchowisk, na dodatek niezwykle różnorodnych: od adaptacji „Chamowa” Mirona Białoszewskiego po baśnie karaimskie.
Słuchowisko poza radiem
Dwa rodzaje słuchowisk to dwa plemiona. Podczas gdy Audioteka do swojej realizacji „Karaluchów” Jo Nesbø zatrudniła czołówkę polskich aktorów – na liście lektorów znaleźli się Danuta Stenka, Bogusław Linda i Borys Szyc – trębacz Kamil Szuszkiewicz libretto do autorskiego słuchowiska „Robot Czarek” powierzył… syntezatorowi mowy.