Od kilku lat nie słyszeliśmy jej słów, nie udzielała się w mediach, ale jesienią przesłała list – na Kongres Kultury. Napisała w nim gorzko, że „naród, który nie umie istnieć bez cierpienia, musi sam sobie je zadawać” i że jesteśmy świadkami zaplanowanego powrotu kultury epigońskiego romantyzmu: „kanon stereotypów bogoojczyźnianych i Smoleńsk jako nowy mesjanistyczny mit mają scalać i koić skrzywdzonych i poniżonych przez poprzednią władzę. Jakże niewydolny i szkodliwy jest dominujący w Polsce wzorzec martyrologiczny! Powiem wprost – mesjanizm, a już zwłaszcza państwowo-klerykalna jego wersja, jest przekleństwem, zgubą dla Polski. Szczerze nienawidzę naszego mesjanizmu”.
List stworzył klamrę dla innego słynnego wystąpienia Marii Janion, na przerwanym przez stan wojenny Kongresie Kultury Polskiej w 1981 r. Mówiła wtedy o Solidarności jako szansie na wielki ruch intelektualny. Ostrzegała jednak, że jeśli tak się nie stanie – zostaniemy na poziomie romantyzmu krajowego. I rzeczywiście, stan wojenny wpędził nas na powrót w bogoojczyźniane stereotypy. Znów nas uwięził w XIX w.
„Nie potrafimy budować wspólnoty na wartościach obywatelskich, a nie na narodowych mitach” – mówiła profesor w 2006 r., w znakomitym filmie Agnieszki Arnold „Bunt Janion”, który w telewizji został pokazany dopiero cztery lata później – bo Janion była już wtedy niewygodna. Można dziś znaleźć ten film w internecie, ale o kolejnej emisji trudno marzyć. W Polsce – jak mówiła – obracamy się w zaklętym kręgu kompleksów, poczucia wyższości i niższości, niemożliwość wyjścia z tych opozycji jest dla narodu zgubna. A mesjanizm jest naszym przekleństwem, tłumi nasz rozwój, bowiem ci, którzy kultywują myśl o własnej ofierze, są zwykle obojętni na cierpienia innych.