Kocham cię od tak dawna
Recenzja filmu: "Kocham cię od tak dawna", reż. Philippe Claudel
Filmów z Kristin Scott Thomas nie zaszkodzi obejrzeć. Jej kreacje w „Gorzkich godach”, „Czterech weselach i pogrzebie”, „Angielskim pacjencie” czy „Gosford Park” zasłużenie doceniano. „Kocham cię od tak dawna” i kreowana przez nią postać Juliette to kolejne spotkanie z dobrym kinem i rzetelnym aktorstwem.
Po piętnastu latach odsiadki Juliette wychodzi na wolność. Jej siostra Lea przygarnia ją, na swój sposób akceptuje i pomaga wrócić do równowagi. Widz ma szansę zastanowić się, czy to możliwe. Więzienna przeszłość Juliette ciąży nad fabułą, determinując jej rozwój. A jednak film nie prawi o resocjalizacji. To raczej zadawnione nieporozumienia i zbędne sekrety kierują poczynaniami bohaterów. Poza tym wykorzenienie i smutek zostały zminimalizowane na rzecz normalności i codzienności. Więcej tu spotkań z przyjaciółmi i kawiarnianego gwaru niż retrospekcji wstydliwej przeszłości. Społeczna banicja zderzona z wyrozumiałością najbliższego otoczenia bohaterki skłania do myślenia, że każdy na swój sposób jest zniewolony. Natomiast wraz z rozwojem akcji staje się jasne, że nie tylko Juliette potrzebuje wsparcia.
„Kocham cię…” to przede wszystkim historia powrotów, potrzeby zakorzenienia i samotności. Jak ironiczne zauważa główna bohaterka, „dobrze wychodzi nam patrzenie tylko przed siebie”. Okazuje się, że sztuką jest się rozglądać.
Obraz świadomie odarto z blichtru Paryża. Funkcję życzliwego suflera pełnią w filmie małomiasteczkowe plenery – prowincja daje ludziom więcej czasu dla siebie. A właśnie o chęci bycia dla drugiego człowieka opowiada historia Juliette.
Dla 47-letniego Philippe'a Claudel'a „Kocham cię…” to reżyserski debiut. Ten francuski pisarz twierdzi, że w życiu nie ma miejsca na pośpiech, a artysta pozbawiony doświadczeń, nie zdobędzie się na szczerość. Rozumowanie okazuje się trafne, bo film to opowieść dojrzała, rozsądna i pełna.